środa, 29 października 2008

Balon

Coraz bardziej przyśpiesza zmiana struktury społecznej. Więcej, coraz więcej jest ludzi z wyższym wykształceniem, inżynierów, magistrów, strach pomyśleć, ale doktorów i profesorów również..

Nie będą chcieli pracować jak zwykli robole, muszą mieć odpowiednią pracę za biurkiem, biały kołnierzyk, garniturek. Skoro rodzice tak pracowali , to latorośle nie mogą mieć gorzej. A jeśli rodzice pracowali fizycznie? To tym bardziej wykształcone latorośle nie będą sobie brudzić rączek.

Trzeba dla nich stworzyć nowe miejsca pracy. Różne korporacje, związki, stowarzyszenia zatrudniają najtęższe mózgi celem wymyślenia nowego stanowiska pracy, że nie potrzebne, no to co? Córeczka, synalek po studiach musi mieć właściwą i odpowiednią pracę i płacę dla siebie.

Niby spotkałem w średnim zakładzie rzemieślniczym w Niemczech architekta który od czasu do czasu pracował razem z bracią stolarską, co prawda w rękawiczkach (i gdzie to się sprawdza, że stolarz musi wszystko sprawdzić dotykiem ręki, bo ponoć jest ślepy?), a czasem projektował meble dla tego zakładziku. Lecz czy u nas jest to do pomyślenia?

Obserwowałem pewien prywatny zakład usługowy, duży zakład. Początkowo był właściciel, dyrektor, kierownik, księgowa, oraz 11 pracowników fizycznych. Z biegiem lat zatrudnienie ulegało zmianie.

Doszedł prezes, jeszcze jeden kierownik, dwóch brygadzistów i dwie paniusie do księgowości.

Wszystko to znajomi króliczka. Stan pracowników fizycznych nie uległ zmianie.

Należało jakoś wygospodarować pieniądze na nowe etaty, zaczęto myśleć jak obciąć pobory fizycznym, trochę się udało, lecz niewiele.

Ceny usług rosły, tylko pracownicy fizyczni mimo upływu lat, mimo inflacji i wzrostu średniej krajowej mieli nieco mniej, część wyjechała za granicę, przyjęto młodych tym można było na wstępie dać mniejszy zarobek.

Zaznaczam przez ten czas nie było żadnych inwestycji, ani nikt takich nie planuje.

I to o zgrozo zakład prywatny, co musi się dziać w sektorze państwowym?

Obserwujemy przerost administracji państwowej, różne agencje, pośredników, rozczłonkowanie zawodów na różne specjalności, niedługo będzie specjalista od leczenia paznokcia na kciuku – ręki już nie ogarnie (gdzie do kata renesansowa wszechstronność, widzenie całości?) pełno ubezpieczycieli, banki, (w USA konieczność korzystania z usług prawnika).

Na tą całą zgraję pasożytów musi zapracować kurcząca się ilość pracowników fizycznych w rzemiośle, przemyśle, rolnictwie.

Postęp technologiczny zezwala na takie ograniczenia, jednak jak do tego się ma zarobek tych ludzi? A szczególnie w Polsce.

O wyrównanie wysokości zarobków do zachodnich dopominają się sędziowie, lekarze, wiele innych zawodów, a gdzie w tym wszystkim jest ten co ich utrzymuje? Zwykły głupi robol?

Kiedyś w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku trafił się kuriozalny przypadek, że 1 słownie jeden pracownik fizyczny, kowal, dźwigał na swoim grzbiecie 12 umysłowych, była to jakaś spółdzielnia.

Nawet w komunie trafiła ta spółdzielnia na ekrany TV i została wyśmiana.

Czy teraz też dążymy w tym kierunku?

Kiedy ten balon zostanie przekłuty i kto tego dokona? Ten dopiero słusznie odbierze Nobla z dziedziny ekonomii.



poniedziałek, 27 października 2008

Strzyżenie baranów 0

Kostka brukowa, polbruk, to przykład powiązań, uzależnień i tak zwanej „dobrej” gospodarki prowadzonej przez samorządy podobno dbające o pieniądze społeczne.

Od początku lat dziewięćdziesiątych w miastach i miasteczkach z wielkim zaangażowaniem władze przystąpiły do układania tych betonowych kosteczek.

Nie wiem jak sprawa wygląda na terenie całej Polski, ale w województwie Warmińsko–Mazurski
robota aż paliła się w rękach.

Wymieniano chodniki z płytek chodnikowych na kostkę brukową, nie ważne, czy chodnik był zniszczony czy nie, czy może wystarczyło przełożyć płytki.

Widziałem jak chodniki równe jak stół rozbierano, płytki na wysypisko i kładziono polbruk.

Taki sam los w wielu miejscach spotkał trylinkę.

Położono też nowe ścieżki rowerowe często szerokości kilku dobrych metrów bywało, że i do
nikąd, nikt z nich nie korzysta. Obecnie smętnie są poprzerastane trawą, przyroda pewnie sobie z nimi poradzi.

Ciekawe, że przez lata brakowało pieniędzy na remont chodników, parkingów, a tu raptem jak spod ziemi znalazły się fundusze na zakup kostki.

W gminach były ważniejsze wydatki, brak dróg dojazdowych do wielu miejscowości, remonty budynków, inwestycje, szkoły. A jednak wydano olbrzymie pieniądze na bezdurno.

Jaka siła sprawcza była tak potężna, że radni zadecydowali o takim, a nie innym wydatkowaniu pieniędzy gminnych, miejskich?!

piątek, 24 października 2008

Strzyżenie baranów 2

Jak można wpłynąć na zwiększenie odbiorców, wzrost zamówień, najlepiej przez różne powiązania.

Takie sprawy są na porządku dziennym, było ich pełno, choćby kasy fiskalne, jednak to prawie za nami, są jeszcze enklawy bez kas, tylko jak zadrzeć z lekarzami?!

Teraz inna sprawa. Liczniki energii elektrycznej.

Do tej pory dobre liczniki wisiały sobie spokojnie w zakładach, domach i skrzętnie notowały spożycie prądu przez odbiorcę. W przypadku awarii były wymieniane na nowe.

Drobne uszkodzenia były naprawiane, przy większym uszkodzeniu licznik był niszczony.

Koszty takich wymian i napraw były małe, za prąd też płaciło się mniej.

Jak w takim układzie miał się zakład produkujący takie urządzenia? Nie miał możliwości w krótkim czasie zarobić wielkich pieniędzy. Jest na to jednak sposób.

Umawiamy się z dostawcą energii elektrycznej, że ten wymieni wszystkie liczniki na nowe, a obecnie użytkowane pójdą na złom. Nie ważne czy dobre czy złe.

Miałem więc przyjemność gościć pracowników zakładu energetycznego, którzy wymienili mi dwa liczniki, jeden trójfazowy dobry na nowy firmy „Pafal Grupa Apator” , drugi jednofazowy również dobry na nowy firmy „IM-TRONIK”.

Spytałem dlaczego to robią i usłyszałem: wymieniają wszystkie liczniki, wszystkim bo takie dostali polecenie.

Więc właśnie widać, że wymienione firmy mają dobre układy i wielkie możliwości.

A my? My to będziemy więcej płacić za prąd, za dostawę, zakład energetyczny nie jest wszak instytucją charytatywną.

czwartek, 23 października 2008

Strzyżenie baranów 1

Mamy następną bzdurę „ułatwiającą” życie Polakom. To dzieło ma obowiązywać od 1 stycznia 2009 roku.

Każdy kto będzie chciał po tym terminie sprzedać domek, mieszkanie będzie musiał mieć „ekspertyzę energetyczną” sporządzoną przez fachowca który ukończył specjalistyczny kurs.

Oczywiście będzie to kosztować, w zależności od obiektu od kilkuset do kilkunastu tysięcy złotych. Bez tego nie będzie wolno sprzedać nieruchomości.

Cóż to takiego ta ekspertyza energetyczna? Jest to opis ubytków cieplnych przez ściany, okna, podłogi, sufity, pomoże się zorientować jakie ilości opału będą potrzebne do ogrzania pomieszczenia.

Jest to bezczelny skok na kasę, załatwienie dla swoich ciepłych posadek i fuch.

Kursy trzeba zorganizować, zatrudnić wykładowców, potem egzaminy.

Uprawnienia dostaną ci dla których to wszystko jest zorganizowane, reszta niech zapomni.

A zapłacimy my wszyscy.

wtorek, 21 października 2008

Polska

Polska to najszczęśliwszy kraj pod słońcem. Położenie geograficzne zapewnia nam pełne bezpieczeństwo, wkoło potężne góry – nie do przebycia, każdy sąsiad naszym przyjacielem.

Ze względu na olbrzymie zasoby bogactw naturalnych takich jak ropa naftowa, gaz, węgiel, uran jesteśmy w pełni samowystarczalni.

Nasza gospodarka jest wzorem dla innych państw, pierwsze miejsce w świecie to jest coś!

Choć nie musimy, ale stać nas na potężną armię, więc mamy ponad milion dobrze wyszkolonego żołnierza, najnowocześniejsze środki walki, a rakiet balistycznych z głowicami nuklearnymi tyle, że możemy nimi glob ziemski tak nafaszerować jak keks rodzynkami.

Każdy z nas jest szczerym patriotą, zna historię, jest wzorem cnót obywatelskich, ojczyzny nie zdradzi.

Nikt nigdy nas nie najeżdżał i nigdy nie byliśmy robakiem pod obcym butem.

Piszę coś nie tak? Coś się nie zgadza z historią, rzeczywistością?

No to popatrzmy na zachowanie kolejnych rządów, niby coś robią celem zachowania naszej niepodległości, jednak nigdy do końca, ot tak pół na pół.

Przystępujemy do UE i NATO, lecz czy likwidujemy agentów obcego wywiadu, czy czyścimy WSI z pracowników GRU? Trochę rozpoczął taką pracę rząd PiS, nie zdążył. Pisze na ten temat profesor

Jerzy Urbanowicz - http://www.blogmedia24.pl/node/3945 warto przeczytać.

Obecnie zmniejszamy liczebność armii do wielkości humorystycznej, mało, obserwowałem w pewnej jednostce jak pętali się ochraniarze z kałasznikowami, spytany żołnierz o to co tam robią odparł, że pilnują magazynów z bronią! Sic! Mamy 200 tysięczną armię ochraniarzy w rękach byłych SB i WP w ilości 100 tysięcy. Wikt dla wojska również zapewnia katering, cywile dowożą jedzenie do koszar. Będzie zależało jedynie od dobrej woli ochrony, czy jednostki wyjdą uzbrojone i nakarmione na front.

Czy tak jest we wszystkich jednostkach? Jeśli tak to nikt nas nie broni, NATO również nie będzie, bo niby z jakiej racji? Przecież powinniśmy wnieść jakiś własny wkład w naszą obronę.

Sprawa sąsiadów również identyczna. Nie da się tak, że Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek.

Trzeba się na coś zdecydować. Albo Rosja, albo Niemcy. Znajdujemy się pomiędzy tymi dwiema potęgami, i jedna i druga ma na nas ochotę. Zacznijmy od wschodu, nigdy Rosja nie była nam przyjacielem, ani wzorem. Część Polski pod okupacją rosyjską to była nędza i całkowite zacofanie.

Czego przeciwieństwem był zabór pruski, ta część Polski była dobrze sytuowana i prawidłowo się rozwijała, oczywiście raju nie było, niewola to niewola.

Obrazuje to nawet pochodzenie nazwiska Rusek, Rusak pochodzi od Rosji, ale nie państwa..

Takie nazwiska przypadały tym co nie mieli dobrej opinii, byli gburami, bandytami, świadczy to o niezmienności tej nacji, bo czy tak wiele się zmieniło? Gospodarka Rosji proporcjonalnie do możliwości tego giganta jest żadna. To taki sąsiad bandyta z kijem bejsbolowym który omija pracę lecz nie trunki wyskokowe. Rozwija się i bytuje na „trofiejnym”, w tym kierunku jest bardzo przedsiębiorczy i pomysłowy.

Więc chyba jednak nie.

Jeszcze Ukraina – długie lata żyliśmy wspólnie, tak z jednej jak i drugiej strony były popełniane grzeszki i ciężkie grzechy. Teraz jest państwem niepodległym, szarpiącym się pomiędzy pazerną Rosją i zachodem. Przy odpowiedniej polityce może zostać naszym bardzo cennym przyjacielem,

lecz czy potrafimy o to zabiegać? Potrafimy wybaczyć? Powinniśmy, to dla naszego wspólnego dobra.

Niemcy, obecnie znowu potęga, gospodarcza, militarna, są zdolne do olbrzymiego wysiłku – doprowadzenie byłego NRD do standardów zachodnich mówi wiele.

Między nami na przestrzeni wieków było różnie, były jednak i dobre chwile (pisali nam nawet piosenki - „tysiąc walecznych”), może warto je powtórzyć. Obecnie są naszym sojusznikiem, pół na pół.

Już raz popełniliśmy błąd, błąd za który płacimy do dzisiaj. W 1939 roku zamiast liczyć na pomoc Francji, Anglii, wierzyć Rosjanom w pakt o nieagresji, trzeba było razem z Niemcami wybrać się na wschód. Nie ponieślibyśmy tak olbrzymich strat w ludziach, majątku, świat dzisiaj byłby zupełnie inny, niestety zaważyła na naszej decyzji głupota polityczna.

Ciągle prasa, wszyscy, ciągną propagandę sowiecką bez końca, jacy to Niemcy źli, my jesteśmy lepsi i mądrzejsi, nawet wędliny mają do luftu!

Po roku 1989 często jeździłem do Niemiec, bywałem w wielu miastach, wioskach, wielu domach na terenie RFN. Nigdy nie spotkałem się z niechęcią Niemiec do nas, w wielu domach jadłem, spałem i byłem przyjmowany z otwartymi rękami.

Niemcy wspomagali nas, dostarczali dary do domów dziecka, może ktoś się postara zebrać i opisać ich czyny charytatywne?

A my? Chamstwo na drogach, bufonada, kradzieże samochodów, kradzieże w sklepach, rozboje, „porywanie” worków z odzieżą dla PCK w nocy sprzed domów i wiele innych świństw i to będąc w gościnie.

Czy nasze państwo starało się temu zapobiec? Nie, a mogło i to bardzo łatwo, obowiązywały wtedy jeszcze paszporty, można było je odebrać. Widocznie komuś jednak zależało na psuciu stosunków pomiędzy naszymi państwami.

Na Warmii i Mazurach panowała sielanka, Niemcy przyjeżdżali, to byli nasi przyjaciele, oczywiście zostawiali marki. Tu też postaraliśmy się przerwać taki stan, poszło łatwo, kradzieże, napady.

Teraz ziomkostwa niemieckie występują o zwrot mienia, tym niech się martwi rząd, musi oddalić te roszczenia – to też nakręcanie spirali nienawiści.

Czy ktoś się zastanowił dlaczego tak jest? Kto zyskuje na podsycaniu w nieskończoność antagonizmów pomiędzy nami?

Pozostaje otrzeźwienie i przynajmniej my przestańmy bić pianę na temat złych Niemców.

Może uda się odbudować dobre stosunki od podstaw, od szarego obywatela.

Chyba, że prawdą jest to co napisałem w kilku pierwszych zdaniach, jak tak, to przyjaciele nie są nam potrzebni, a z wrogami poradzimy sobie sami.




niedziela, 19 października 2008

Wpływ główkowania

Czy gra w piłkę nożną na podwórku, pomiędzy śmietnikami może wpływać na intelekt?

Patrząc na drobiących nóżkami zawodników można by pomyśleć, że to jakiś z rodziny ptaków, tym też się tak trafia, zwłaszcza w okresie godowym, a jak wiemy te nie grzeszą zbyt wielkim pomyślunkiem, szczególnie w amoku w jakim znajdują się w tym okresie. Takie drobienie nóżkami nie jest obce również dzieciom w chwili wielkiego parcia na pęcherz.

Lecz nie to jest najgorsze. Takie odbijanie piłki głową, to dopiero może mieć wpływ na pracę mózgu. Ciągłe wstrząsy, raz pionowo, innym razem nieco z boku, cały mózg faluje, rwą się łącza pomiędzy poszczególnymi komórkami, a krew raz zalewa mózgowie, innym razem nie dochodzi do wszystkich części mózgu. Po prostu straszne!

Przy większej ilości takich główek można zaobserwować wytrzeszcz gałek ocznych, jednak taki wytrzeszcz może być spowodowany również chorobą tarczycy.

Jak wiemy taka choroba wpływa na zachowanie emocjonalne chorego, może to bardzo źle wróżyć jego działalności najgorsze, że otoczenie na tym traci.

Niech nikt nie opowiada, że to jest bez znaczenia na pomyślunek takiego osobnika.

Co kilka dni wstecz mogliśmy obserwować w światku politycznym.

sobota, 18 października 2008

Niewiara.

Nie przyjmuję za pewnik nic, czego nie widziałem, nie dotknąłem.

Nie jest to miła przypadłość, znacznie ogranicza wiarę również w dosłownym stopniu.

Więc i dochodzące do mnie wiadomości na temat różdżkarstwa długi czas przyjmowałem jako wytwór ludzkiej wyobraźni. Jednak w roku 1973 musiałem wybudować studnię, tylko pytanie gdzie? Na tym terenie nie były robione odwierty próbne, ani nie było ich w planie.

Czyż bym musiał kopać w ciemno, może nawet w kilku miejscach, albo?

I tu znalazł się sąsiad który stwierdził, że ma znajomego który za pomocą różdżki wskaże miejsce, gdzie będzie można wykopać studnię.

Zgodziłem się, popróbować zawsze można! Różdżkarzem okazał się mój dobry znajomy, który nigdy o tym nie opowiadał, a znaliśmy się kilka ładnych lat, a i trunku też wysączyliśmy wiele.

Tu odbiegnę od tematu. Znajomy Bernard T. był Warmiakiem, rolnikiem po szkole podstawowej,
jednak jego wiedza była bez porównywalnie większa - jaką on miał bibliotekę!

Tam było wszystko, od beletrystyki poprzez historię do nauk ścisłych, każdą z tych książek przeczytał i to nie jeden raz, a najważniejsze, że ze zrozumieniem. Zanim na wsi pojawił się pierwszy telewizor, Bernard już miał kupionych kilka specjalistycznych książek na ten temat.

Tak więc z Bernardem można było rozmawiać na każdy temat i czerpać wiedzę od tego „prostego” chłopa.

Był ode mnie starszy, walczył w szeregach Wermachtu, stacjonował w Krakowie, do niewoli dostał się na zachodzie.

Po wojnie wrócił do rodzinnej wioski pod Biskupcem.

Była to rodzina z chlubną przeszłością która dobrze się zapisała dla Polski podczas plebiscytu, agitując za Polską.

Jednak nie uważał się za Polaka, uważał się za Warmiaka, jego doświadczenia życiowe doprowadziły do tego, że w/g jego słów: „nienawidzę Niemców, nie lubię Polaków, gdybym musiał się zwrócić do kogoś o pomoc, wybrałbym Ukraińca.”

Nigdy nie myślał o wyjeździe do Niemiec, na Warmii się urodził i tutaj został pochowany.

Ale do rzeczy. Bernard przyszedł, wyrwał z jakiegoś krzaka kawał rozwidlonej gałęzi,
wziął toto do rąk i zaczął chodzić po działce. W pewnym momencie gałąź grubości około 1,5 cm zaczęła się wyginać, ja natomiast zacząłem przyglądać się jak można taką gałąź tak wyginać?

Okazało się, że nie można, ona sama się wyginała.

Bernard opisał szerokość podziemnej strugi, jej głębokość i kierunek przepływu. Stwierdził, że jest bardzo wąska, więc mam zaznaczyć to miejsce, bo mogę się po kilku dniach omylić i ominąć ciek.

Oczywiście byłem mądrzejszy – nie zapomnę.

Po wykopaniu studni wszystko się zgadzało, głębokość i to, że jednak zapomniałem gdzie dokładnie jest żyła wodna, więc połowę kręgu stało na żyle połowę na glinie. Woda jednak była.

Tym to sposobem nie miałem wyjścia i musiałem uwierzyć w różdżkarstwo.

Czy to wszystko w co można wierzyć lub nie? Skąd!

Minęło kilkanaście lat, byłem już w nowym miejscu i znowu miałem podobny problem.

W tym czasie robiłem fotele do kościoła w Stoczku Klasztornym pod Lidzbarkiem Warmińskim.
Fotele przywiozłem do Stoczka, tam ksiądz Kazimierz stwierdził, że warto niektóre elementy foteli pozłocić. Więc już na miejscu, razem z kolegą przystąpiliśmy do roboty.

Fotele w kościele, w tle jeden z zakonników.


Praca dość marudna, można rozmawiać, ale uwaga musi być skupiona na tym co się robi, no i nie wolno dmuchać, bo cieniusieńkie płatki złota zostaną zniszczone.

Ksiądz Kazimierz stał nam nad głową i się przyglądał. Słyszałem, że potrafi wykryć chorobę, znaleźć wodę i wiele innych ciekawych rzeczy, coś tak jak ksiądz Klimuszko. Spytałem księdza czy mogę go prosić o odnalezieniem wody, zawiozę na miejsce i odwiozę.

Usłyszałem, że to zbyteczne, hm, zbyteczne, nie można jakoś inaczej odmówić?

Jednak nie była to odmowa. Poprosił mnie o rysunek działki z zaznaczonym budynkiem i drzewami, a zaznaczy na rysunku ciek wodny. Ksiądz nigdy w tej miejscowości nie był, było to kilkadziesiąt kilometrów dalej, nikogo tam nie znał.

Więc ja jako niedowiarek od urodzenia, naszkicowałem działkę byle jak, na odczepnego i podałem księdzu.

Rysunek wyglądał tak:


Ksiądz dłuższą chwilę oglądał rysunek, potem spytał czy dobrze wszystko jest narysowane, spojrzałem przez ramię i stwierdziłem, że dobrze.

Dobre kilka minut ksiądz oglądał rysunek ze wszystkich stron, wreszcie stwierdził, że mam dokładnie go obejrzeć i poprawić błędy.

Zatkało mnie, co to ja nie potrafię zrobić prostego szkicu! Wziąłem rysuneczek i zacząłem go analizować, faktycznie w jednym miejscu popełniłem błąd! Na dobrą sprawę wydawał mi się całkiem nieistotny. W naturze budynek przylegał do granicy, a na rysunku była przerwa pomiędzy linią granicy, a obrysem budynku. Byłem w szoku, skąd ksiądz to wiedział, jak wypatrzył?

Czy tak to przeszkadzało w odnalezieniu żyły wodnej, czy ksiądz chciał mi dać nauczkę?

Poprawiłem, ksiądz długopisem nakreślił linię cieku wodnego. Powiedział na jakiej jest głębokości.

Tak wyglądał szkic prawidłowy, z zaznaczoną żyłą wodną przez księdza Kazimierza.


Sprawdziło się, i znowu musiałem uwierzyć!








niedziela, 12 października 2008

Wykastrowany naród.

Historia powinna uczyć i dawać podstawy do przewidywania przyszłości, lecz to chyba nie dotyczy tego narodu.

Przez 45 lat żył pod dyktando wielkiego brata, który wyprowadzał od nas do siebie rudy uranu, węgiel, żywność - za darmo lub za ceny mocno zaniżone.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie sprzedajni przedstawiciele tego narodu. Mieli na względzie jedynie własne dobro doprowadzając do stanu gdy w sklepach można było dostać jedynie ocet.

Zgodnie ze stwierdzeniem Jerzego Urbana „rząd się sam wyżywi”, mieli się całkiem dobrze.

Jednak doszli do słusznego wniosku, że w innym ustroju mogą mieć znacznie lepiej, trzeba było się przepoczwarczyć w liberałów.

Mozolnie za pomocą ludzi bez kręgosłupa, przygotowywano zmiany i przejęcie majątku.

Rozpoczęto wejście w nowy świat około 1980 roku.

Brało w tym udział również rzemiosło, władze Izby Rzemieślniczej zaczęły ustawiać kto gdzie ma stać w hierarchii finansowej.

Drobnym przykładem jest nadawanie tytułów Mistrza Rzemiosł Artystycznych. Nie łatwo było taki tytuł uzyskać, trzeba było wiele razy brać udział w wystawach rzemiosł artystycznych i uzyskać przynajmniej brązowy medal za wystawiany wyrób. Zgłoszone przedmioty przechodziły wstępną selekcję przed wstawieniem na salę wystawową, nie każdy zgłoszony tam trafił.

Tytuł ten nobilitował, nadawał go minister kultury, pozwalał na zdobycie więcej klientów, więc się liczył.

Opiszę przypadek jak odbywało się to na przysłowiowego chama. Wymuskana, ręcznie wykonana kopia krzesła barokowego uzyskała brązowy medal, natomiast tralka w formie zwykłej spirali, wykonana na maszynie przez odpowiedniego rzemieślnika uzyskała medal złoty!

Żeby było ciekawiej, nie zamieszczono na nagrodzonym krześle namiarów na wykonawcę, lecz na kogo innego!
Zwrócenie organizatorom uwagi na taki błąd nie odniosło skutku.
Potencjalni klienci oglądający wystawę, jeśli chcieli zamówić jakieś takie cacko, zwracali się nie do wykonawcy, lecz do osoby podszywającej się pod wykonawcę.

Były też przejęcia na olbrzymią skalę całych magazynów. Mechanizm był bardzo prosty.

Inflacja galopowała lecz w magazynie wyrobów nie przeceniano, można było po kilku miesiącach taki magazyn przejąć za marne pieniądze, towar przecenić. W ciągu jednego dnia stawało się bardzo majętnym człowiekiem.

Oczywiście takie ciasteczka były dla odpowiednich ludzi z klucza partyjnego.


Następna sprawa to udzielane przez banki pożyczki, tylko wtajemniczeni orientowali się w tym co ma nastąpić, że będzie olbrzymia inflacja, że pożyczki nie będą rewaloryzowane.

Więc brali jak największe, żeby potem zwrócić do banku wartość stanowiącą może 1/100 tego co wzięli.


Banki musiały mieć jakieś wytyczne, bo jak skomentować nie udzielenie pożyczki rzemieślnikowi bez żadnych długów, eksportującemu swoje wyroby do Niemiec, pożyczki na zakup materiałów w wysokości przeciętnych poborów, ze spłatą w ciągu miesiąca, jednocześnie udzielając bardzo wysokiej pożyczki innemu, zadłużonemu? To był rok 1991. Do dzisiaj ten kredytobiorca nie ma zamiaru nic zwracać, on nie ma nic. Jego żona ma dom, samochód swój i męża, oszczędności, ale jak on biedny może spłacić pożyczkę, nie ma z czego, on jest biedny jak przysłowiowa mysz kościelna.

Takie prawo wprowadzono celem bezkarnego wyprowadzania pieniędzy z kasy państwa.


Zlikwidowano PGR, doprowadzając do zniszczenia budynków, sprzętu, zachwaszczając pola.

Kto by się przejmował pracownikami tych gospodarstw, do dzisiaj są ludźmi na marginesie.

Powołano Agencję Rynku Rolnego, ta wydzierżawiała i sprzedawała pola określonym ludziom, powstali nowi właściciele ziemscy, posiadacze nawet kilkunastu tysięcy hektarów.

Czy po okresie PRLu było kogoś stać na takie zakupy? Oczywiście nie.

Potem to już była lawina przekrętów, pod które odpowiednio spreparowano przepisy kodeksu karnego.

Na straży tych „przemian” stały kolejne rządy, raz mieli wpadkę z rządem premiera Olszewskiego, szybko ten błąd naprawiono.

Na dobrą sprawę to do roku 2005 rozgrabiono (sprywatyzowano) większość przedsiębiorstw łącznie z przedsiębiorstwami strategicznymi, zostały resztki, na które jeszcze są amatorzy.

I znowu wpadka, rząd PiS który zagrażał „prywatyzacji”, a co gorsza mógł zagrozić tym co przejęty majątek uznali już za swój.

Więc pełna mobilizacja, usunięcie zagrożenia. Poszło łatwo, już kilka razy wyborcy wykazali się bezdenną głupotą, a to głosując na tych co rozkradli, a to dwa razy głosując na prezydenta byłego aparatczyka PZPR, na dokładkę cierpiącego na chorobę filipińską.

Więc i tym razem nie zawiedli.

Wyborcom nie przeszkadza, że mało zarabiają, że dużo towarów jest droższych niż w bogatych państwach UE, że różnice w wysokości zarobków są zbliżone do państw bananowych, że ponad 80% przedsiębiorstw jest w rękach byłych pracowników SB, WSI, aparatu partyjnego.

Nie widzą, że utrzymują nadmiar urzędników, około 200.000 bandę ochroniarzy – to praca dla nierobów po SB i milicji. Część z nich to emeryci po 15 latach pracy, być emerytem czterdziestoletnim, to jest to!

W takiej Belgii potrafią strajkować celem wymuszenia wyższych zarobków, u nas nie potrafią się zorganizować tak jak było za Solidarności, robią to oddzielnie, nauczyciele, lekarze, górnicy.

Obecnie zaczyna brakować węgla, czy to wstęp do półek obciążonych jedynie octem i musztardą?

Wyborcy zachowują się jak pozbawieni klejnotów rodzinnych, a tu tymczasem Tusk obwieszcza wszem i wobec, że będzie kastrować pedofili. Czyżby to już jedyni co im można jeszcze coś usunąć?! Tylko chemicznie, ale jednak.

Tu też warto się cofnąć w głąb historii, w Szwecji już kastrowano przy użyciu skalpela, początkowo przestępców, potem wzięli się za przeciwników politycznych. To było tylko kilkadziesiąt lat wstecz.

Może i nas to czeka?

Więc mamy państwo głodnych dzieci, funkcjonariuszy rozkradających tory kolejowe, najdroższych usług telefonicznych, internetowych, obywateli zarabiających z konieczności poza granicami kraju, krezusów i nędzarzy, telewizji ociekającej chamstwem, polityków którym nie odpadł jeszcze gnój z obcasa i takich co myślą, że są na swoim podwórku i kopią piłkę pomiędzy śmietnikami.

Patriotyzm – a co to takiego? Świadczy o takiej nieświadomości nasza polityka zagraniczna.

Jeszcze folklor szkolny gdzie uczeń może nauczycielowi założyć kosz na śmieci na głowę.

Kolesiowskie zarobki przyznawane przez radnych dla wójtów, burmistrzów, taki wójt Dywit pod Olsztynem ma brutto 11.300 zł miesięcznie, prezydent Olsztyna 9.500, wojewoda 9.300!

Tymczasem sondaże wskazują na poparcie tego rządu, rządu leni i oszczerców.

To wszystko mamy dzięki wyborcom pozbawionym zdolności ścisłego myślenia i wyciągania wniosków.

Boże, czym większość tego narodu tak zawiniła, że odebrałeś im rozum?


To dla wzrokowców
krzesło nagrodzone brązowym medalem
tralka nagrodzona złotym medalem

w krześle też są takie, jednak bardziej skomplikowane.

To przedstawia skalę dzisiejszych nieprawidłowości.

piątek, 10 października 2008

Jesień

Dla poprawienia nastroju, troszeczkę jesieni.


Mam to wszystko na wyciągnięcie ręki i jeszcze w nocy gwiazdy, nie przygaszone miejskimi światłami.
To dobre na odreagowanie miałkości poczynań tuskolandii.

niedziela, 5 października 2008

Nakaz pracy.

Przeglądając stare zdjęcia natknąłem się na zdjęcia z mojej pierwszej w życiu pracy.

Nie była to praca wybrane przeze mnie, wybrało ją dla mnie państwo i zmusiło do jej podjęcia.

Był to tak zwany „nakaz pracy”, w PRL wszyscy musieli pracować i dla wszystkich była praca.

Jak ona wyglądała to właśnie teraz opiszę.


Wszyscy co kończyli technika, szkoły wyższe, dostawali nakaz pracy ze wskazaniem miejscowości, firmy i stanowiska jakie musieli zająć, nakaz pracy obowiązywał 3 lata.

Zwolnieni byli ci co od razu po uzyskaniu matury załapali się na studia, jak skończyli i tak go dostawali, ot takie przesunięcie w czasie.


Pewnie trudno w to uwierzyć ludziom młodym, którzy z trudem starają się o jakieś zajęcie, a częstokroć nie mogą nic znaleźć.


Więc ja, mieszkaniec Olsztyna po skończeniu technikum budowlanego w Olsztynie, dostałem taki nakaz do ZPGR Łojdy za Bartoszycami pod rosyjską granicą, na stanowisko kierownika budowy.

Wyjaśniam skrót – Zespół Państwowych Gospodarstw Rolnych, w zespole było kilka PGR.

W takim ZPGR były brygady remontowo budowlane, budowano budynki mieszkalne, obory, oraz remontowano stare rozpadające się budynki, za wyjątkiem pałaców i dworów, oraz wszelkich budynków wskazujących na świetność rolnictwa przed 1945 rokiem. Te obiekty miały się rozpaść. W brygadzie było zatrudnionych około 30 robotników.


Tak to więc 1. października 1955 roku, mając całe siedemnaście lat wsiadłem do autobusu PKS i zameldowałem się w Łojdach.

Przyjął mnie dyrektor zespołu wraz z kierownikiem budowy, który za dwa dni miał się zameldować w jednostce wojskowej, celem odbycia zasadniczej służby wojskowej.

Więc miał całe dwa dni na przekazanie mi swoich obowiązków. Konikiem zaprzężonym w dwukółkę, objechaliśmy wszystkie gospodarstwa, wychodziło to około 50 km dziennie.

Na przekazanie dokumentów zostało tak mało czasu, że po prostu wskazał mi biurko i szafę gdzie była dokumentacja.


Całe szczęście, że był jeszcze majster, pracował co prawda dopiero trzy miesiące, ale jednak!

Po południu zostałem przywitany przez takich samych jak ja nakazowiczy, byli to: agronom, zootechnik, meliorant, „specjalista” od spraw kulturalno – oświatowych i majster. Ludzie w wieku 19 - 20 lat.

Pracowali już w PGR jakiś czas, bardzo ucieszył ich nowy kolega.

Przyjęli mnie godnie winami Tur i Żubr, ci co mają nieco lat wiedzą o czym mówię, to były wina z dodatkiem spirytusu, bodaj z 20%.


Nigdy przedtem nie piłem, ani nie paliłem, podszedłem do „winka” jak do oranżadki, skutek był opłakany! Na drugi dzień wypity alkohol i papierosy nie dały mi szansy, prawie umierałem!

Przez ponad trzy miesiące jak zobaczyłem w sklepie na półkach butelki z winem – brało mnie na torsje, jednak z biegiem czasu minęło i nawet zasmakowałem w tych trunkach.


Mieliśmy do dyspozycji duży pokój w pałacu, tam byliśmy zakwaterowani, nie na długo. Przed zimą przeniesiono nas do baraku trzcinowego, były tam piece kaflowe i kuchenka kaflowa.

W miejscowej stołówce jedliśmy śniadania, obiady i kolacje, były ohydne! Śmierdzące mięso, cienka zupka, marmolada. Jednak cena była tak zachęcająca, że jedliśmy tam wszyscy.

I tak to z dnia na dzień stałem się pracownikiem PGR, odpowiedzialnym za pracowników i rozpoczęte budowy.


Sprawy techniczne to była betka, lecz praca z ludźmi nie była łatwa dla tak młodego człowieka, bez żadnego doświadczenia.

Wypłaty dla pracowników to była moja działka, wyliczało się wysokość wypłaty na drukach zwanych BZ. Wpisywało się tam ilości wykonanych robót, mnożyło przez odpowiednie stawki

wychodziło ile robotnik zarobił i wypełnione druki zdawało się do działu księgowości.

Tam księgowość obrabiała BZ dalej i w kasie czekała na robotnika wypłata.


Robotnicy do pracy przystępowali około godziny 8 – 9, musieli dojechać z Bartoszyc, dojeżdżali rowerami, twierdzili, że przystępują do pracy o 7, bo wtedy wsiadali na rower!

O godzinie 12 był obiad, jak wiadomo po obiedzie zdrowo jest nieco odpocząć, więc brali się do roboty po godzinie 13, na siodełko roweru o 14, no i o 15 w domu.

Pracowali 8 godzin? Według nich pracowali, natomiast moje obliczenia wskazywały na 4 – 5 godzin pracy!


Oczywiście przez tak krótki czas pracy zbyt wiele zrobić nie mogli, zresztą wcale się nie śpieszyli.

Ponadto braki w sprzęcie nie pozwalały na wydajną pracę, nawet betoniarki nie było, często brakujące belki drewniane wycinało się piłą, kloc leżał na specjalnych kobyłkach, jeden pracownik stał na klocu, drugi pod, i wielką połą wycinano deski, krawędziaki.

Miało to swoje odbicie w BZ, wypłata była bardzo mizerna. Natomiast ich wściekłość przy kasie okazała się wprost proporcjonalna do miałkości zarobku.

Nikt przed obliczeniem zarobku na BZ nie wprowadził mnie, że mają dostawać wypłatę za frajer, nie za robotę.


Afera była niemal na skalę województwa.

Zostałem wezwany przed oblicze dyrektora który stwierdził, że mnie nie ukarze jedynie ze względu na mój zerowy staż pracy. Następnie padło pytanie, czy ja się orientuję ile w całym ZPGR jest pieców kaflowych i trzonów kuchennych. Fakt jeszcze nie wiedziałem dokładnie, ale stwierdziłem, że pewnie dużo.

Dyrektor stwierdził – no właśnie! Więc każdego miesiąca można kilka pieców przestawić, oczywiście na papierze, robota bardzo dobrze płatna, tym to sposobem pracownicy mieli godziwe wypłaty.


Dalej się obijali, nikomu nie zależało na wydajnej pracy, natomiast ja stałem się cenionym i lubianym przez wszystkich kierownikiem budowy.

Jak bardzo względne jest co jest dobre, a co złe.


Zarobki w PGR były dość zróżnicowane, ja zarabiałem 880 zł plus premia, często było to prawie 1200 zł. główny magazynier około 500 zł (miał dziewięcioro dzieci), żył znacznie lepiej niż ja, stać go było nieomal na wszystko. Ciekawe jakie piece on przestawiał?!

PRL wychodziło z założenia, że magazynier zawsze ma możliwość dokradnięcia i jakoś wyżyje, sprawdzało się znakomicie!


Jak wspomniałem mieszkaliśmy w trzcinowym baraku, zima się zbliżała, węgla do palenia nie było, odpady drewna z budowy brali robotnicy. A zima wtedy była prawdziwa, w marcu w nocy potrafiło być minus 31 stopni.

Marzliśmy nieprawdopodobnie, wodociągu nie było, woda była zamarznięta, kąpiel, mycie?!

Mówiąc krótko z wodą i mydłem mieliśmy do czynienia jedynie jak pojechało się do domu, raz na dwa, trzy tygodnie.

Może ktoś pomyśli, że chorowaliśmy? Nic z tych rzeczy, wszyscy byli zdrowi, żadnego przeziębienia, grypy, anginy, reumatyzmu, sensacji trawiennych – wzorcowe okazy zdrowia!


Celem dojazdu do budów miałem do dyspozycji konia i siodło, lub konia i dwukółkę.

Wolałem ten drugi zestaw, odbierałem ten środek transportu ze stajni i tam odstawiałem.

Często dostawałem konia którym zazwyczaj jeździł kierownik gospodarstwa, to bydle stawało przed każdym sklepem z napojami alkoholowymi, skręcało z drogi do sklepu, stawało i nic nie mogło go zmusić do dalszej jazdy, musiałem zejść z dwukółki, wejść do sklepu, wrócić, szkapa sama ruszała w dalszą drogę.

Czasem jak stajenny miał zły humor, dawał mi konia który tak zmyślnie wywijał kopytami, że cały byłem obrzucany błotem, od głowy w dół można się było zabezpieczyć jakimś kocem, lecz wyżej?!


I tak to budowałem świetlaną przyszłość naszego narodu, aż po kilkunastu miesiącach doszedłem do wniosku, że może ktoś zainteresować się ilością przestawianych pieców, więc napisałem podanie o przeniesienie do innego ZPGR. Zjednoczenie przychyliło się do mojej prośby i skierowano mnie do Arklit za Kętrzynem.


Dostałem wszystkie swoje akta do ręki i pojechałem. Trafiłem tam wieczorem, olbrzymi pałac, a w nim wspaniałe zabytkowe piece. Kominki. Sale pałacowe puste, na wysokości około 80 cm na ścianach grube krechy które wskazywały na jaką wysokość można składować zboże.

Na sufitach i ścianach zacieki, dach z uszkodzonymi dachówkami, obraz nędzy i rozpaczy.

W jednym z pomieszczeń dyrektor zespołu grał w brydża z agronomem, zootechnikiem i chyba weterynarzem. Ich zachowanie wskazywało na dość znaczne „spożycie”.

Jak się do niego zwróciłem z pytaniem co mam robić, odburknął – jutro.


Miałem więc trochę czasu, obszedłem pomieszczenia pałacowe, strych, prawie wszędzie ludzkie fekalia, bród.

Nie miałem gdzie spać, znalazłem jakieś w miarę czyste miejsce i tam na podłodze przekimałem do rana.


Rano doznałem olśnienia! Przecież w Zjednoczeniu PGR panował taki bałagan, że jak rozstanę się z PGR to nikt się nie połapie, zwłaszcza, że wszystkie dokumenty na mój temat miałem przy sobie.

Nie poszedłem już do dyrektora, sprawdziłem o której mam PKS i odjechałem do Olsztyna.


Tak to pożegnałem jeden okres mojego życia i rozpocząłem następny, zaręczam, nie mniej ciekawy.

A piękny, olbrzymi pałac w Arklitach? Już go niema, pewnie można go jeszcze zobaczyć na jakichś zdjęciach.

Dwunastoletni dorobek PGR



Koń "alkoholik"

Majster i brygada cieśli

Świetlica w PGR Łojdy

Ja z kolegą KO i brygada murarzy

Rozpadająca się obora

czwartek, 2 października 2008

"Sprawiedliwość"

Wiele lat wstecz, nocą z 8 na 9 stycznia 1991 roku bandzior zamordował z zimną krwią cztery osoby, tak się składa, że to byli moi wieloletni sąsiedzi, patrzyłem jak się rodzili, dorastali.

Mieszkali poprzednio w sąsiedniej wiosce, przeprowadzili się do Babińca gdzie prowadzili normalny dom, gospodarkę. Tam dopadła ich śmierć.

Po kolei ginęli od ciosów nożem, głowa rodziny Janek M. jego żona Ania, 16 letni brat Ani Grzesiek S. oraz czteroletnia córeczka państwa M.

Zboczeniec nie zauważył drugiej półtorarocznej dziewczynki w wózku, to ją uratowało przed śmiercią.

Po dokonaniu mordu podpalił zabudowania.

Zabił za dwadzieścia kilka złotych (obecnych), które był mu winny Jan M. za pomoc przy gospodarce, Janek chciał zapłacić, lecz tych pieniędzy niemiał.

Bandyta podczas przesłuchań przyznał, że dziewczynkę też by zabił, miał również takie plany co do ojca Janka M.

Podczas rozprawy był wulgarny, nie żałował popełnionego przez siebie bestialstwa.

W marcu 1992 roku usłyszał wyrok – kara śmierci. To go nie wzruszyło. Sąd ujrzał słynny gest Kozakiewicza w wykonaniu nożownika Eugeniusza M. (A powinno się pisać nazwisko z załączoną fotografią).

Nie była to pierwsza rozprawa w jego plugawym życiu, odsiedział już 12 lat, więc wyrok śmierci należał mu się jak przysłowiowa psu buda.

Sąd Apelacyjny w Warszawie wyrok podtrzymał. Jednak wyrok nie został wykonany.

Krakowscy biegli wydali opinię, że morderca „mógł w chwili popełnienia czynu mieć ograniczoną poczytalność”, nie miał – mógł!

Sąd Najwyższy opierając się na takiej opinii uchylił wyrok, przewodniczącym składu sędziowskiego był Bogusław Nizieński.

Sprawa trafia do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, ten 24 lutego 1995 roku skazuje Eugeniusza M. na 25 lat więzienia.

Pewnie miał ciężkie dzieciństwo? Zaręczam, że zamordowani też nie mieli lekkiego, jednak potrafili zająć się pracą i stworzyć normalny dom.

Minęło już siedemnaście lat, pozostało bandziorowi jeszcze osiem lat odsiadki, obecnie ma 59 lat,
wyjdzie będzie mieć 67 lat. A może za dobre sprawowanie już wyszedł? Ilu ludzi jeszcze zamorduje? Zamorduje ojca Janka M.? Zamorduje 18 letnią obecnie jego córeczkę? Miał taki zamiar, więc czy coś go powstrzyma?

Szkoda, że nie mogą się cieszyć życiem zamordowani, najmłodsza zamordowana miałaby dopiero 21 lat, a przed nią byłoby całe życie.

I tak to w obecnym świecie życie bandyty jest wielokrotnie cenniejsze od ofiar.

Ciekawe jak długo jeszcze będziemy musieli znosić lewackie wynalazki?

środa, 1 października 2008

Agentura

Obserwując artykuły i komentarze na różnych blogach, widzę, że „wielki brat” nie śpi, a jego macki sięgają prawie wszędzie.

Delegaci „wielkiego brata” starają się jak mogą, przepchnąć jedyną prawdę, która winna z urzędu obowiązywać wszystkich.

Pisząc „wielki brat” nie mam na myśli naszego wschodniego brata, choć i on bierze w tym udział.

Tymczasem część blogerów nie myśli tak jak powinna, gdybyż to tylko to – oni piszę treści niezgodne z obowiązującą linią.

Prawda, czytelników nie mają zbyt wielu, ale trzeba dmuchać na zimne, bo kto wie, za miesiąc rok mogą mieć ich znacznie więcej.


Trzeba jakoś zaradzić, jest na to trochę sposobów.

Najprostszy to ośmieszyć piszącego, trzeba zwrócić baczną uwagę, czy przypadkiem nie popełnił jakiegoś błędu ortograficznego, (konia z rzędem temu kto nie popełni takiego błędu!) w komentarzu taki „żołnierz” nie odnosi się do meritum, lecz wytyka błąd.

Identyczna sprawa z gramatyką, przecinkami, literówkami.


Jeśli nic nie znajdzie pisze bez podania uzasadnienia, że tekst jest głupi, napisany niezrozumiale,

zmienia sens treści, ostatecznie stwierdza, że autor bredzi, jest oszołomem.

To działa, taki leming nie będzie się wgłębiać w temat, ale też nie będzie przecież czytać kogoś kto robi błędy ortograficzne, bredzi, on jest ponad, takich nieuków nie musi czytać tak wykształcona osoba jak on. Bo i niby co może wiedzieć grafoman i do tego oszołom?!

Swoją drogą ciekawe, wprowadzili pojęcie dysleksji, a w tym wypadku zapominają o tej chorobie.


Nieco wyższa szkoła wprowadza „źródła”, neguje treść artykułu, jednocześnie podając na poparcie swoich racji nie istniejące źródła, lub wyjęte z kontekstu urywki tych źródeł.

Te sposoby mogą zdyskredytować piszącego nie tak jak powinien, ilość czytelników spada, a przecież oto właśnie chodzi.


Pisanie artykułów dezinformacyjnych, lub „futurystycznych” mieliśmy ostatnio taki przykład na salonie w sprawie balu u prezydenta z okazji odzyskania niepodległości.

Ale to są sposoby na lemingi, nie skutkują wśród ludzi myślących samodzielnie.


Następny garnitur „żołnierzy” to blogerzy prawicowi, piszą zgodnie z oczekiwaniami, są w swoich wypowiedziach prawicowi, ot tak tylko od czasu do czasu wtrącą jakiś temat który może zbudzić wątpliwość w czytających co do swoich przekonań, sympatii i to nawet wśród „twardych”.

Ci są najgroźniejsi.


To się nawet przytrafia i nam, a cholera trzeba wiedzieć co się pisze, a nie pisać co się wie,

zwłaszcza, że zgodnie z rosyjskim przysłowiem „ szto napiszosz taporom nie wyrubiosz”, czy coś w tym stylu.


Następni to ci co piszą treści całkowicie skrajne i utopijne, to doprowadza do skłócenia prawicowej braci, jest kilku takich na różnych forach.

Nie dopuszczają do żadnych kompromisów, nawet najbardziej błahych, oni wiedzą wszystko najlepiej, są prawdą sami w sobie.

Można jeszcze umiejętnie skłócić blogowiczy, to też się udaje.


To dobre stare metody sprzed internetu, sprawdzają się i teraz.

Z dobrym skutkiem stosowane przez NKWD, SB, wydziały propagandy PZPR.

Kto je stosuje? Ano właśnie ich spadkobiercy.


I pomyśleć do jak ciężkiej pracy zmuszamy odpowiednie służby, jak muszą się dwoić i troić żeby sprostać zadaniu.


Czemu o tym piszę? Bo przeczytałem pewną dyskusję na blogmedia24.