niedziela, 28 grudnia 2008

Sąsiedzi

Pierwszymi zarejestrowanymi przez moją pamięć sąsiadami było małżeństwo mieszkające drzwi w drzwi. Było to za okupacji w Warszawie na ul. Długiej 5 ( dzisiaj są tam jakieś biura).

Ona była wielka i gruba, on drobniutki niski. Jednak siły widocznie inaczej się układały bo sąsiad po pijaku bił swoją wybrankę, a i często przytraczał ją łańcuchem na kłódkę do drzwiczek pieca kaflowego – o czym wiedzieli wszyscy w koło po rykach sąsiadki żeby ją zwolnić z uwięzi, całkiem niepotrzebnie, bo drzwi wejściowe też były zamknięte na klucz przez szanownego małżonka „wybytego” na kielicha!

Utrzymywali się z handlu, często stali pod bramą z wagą i workiem ziemniaków, często też sąsiadka ciskała tymi ziemniakami w swojego napitego małżonka. Ale poza tym byli to bardzo mili ludzie, grzeczni, usłużni.

Nie wiem czy przeżyli powstanie, obawiam się, że nie.

Potem Olsztyn. O tutaj to już miałem znacznie ciekawszych sąsiadów, do dzisiaj można ich znaleźć w wielu wydawnictwach i na stronach IPN.

Mieszkaliśmy na małej uliczce o nawierzchni gruntowej blisko rozwidlenia z jedną z głównych olsztyńskich ulic.

Był to budynek czterorodzinny wybudowany tuż przed wybuchem wojny, otoczony ze wszystkich stron willami, było z niego wyjście na obie ulice.

Od północy sąsiadowaliśmy z willą z garażem i wielkim tarasem, zajmował ją towarzysz partyjny pracował w komitecie wojewódzkim, potem był dyrektorem chłodni olsztyńskiej.

Był to człowiek spokojny, często tak się składało, że szedł do pracy razem z moim ojcem, całą drogę toczyli dyskusję na temat jaki ustrój jest lepszy, komunizm czy kapitalizm, nigdy nie doszli do wspólnego stanowiska, każdy pozostał przy swoim zdaniu. Ojciec mógł sobie pozwalać na takie rozmowy, sąsiad dla najbliższych sąsiadów był nieszkodliwy.

Od wschodu, po drugiej stronie ulicy mieszkał doktór Mróz, jeździł do pracy zielonym samochodem marki Hanomag z roku 1926. Jeździł wolno, dostojnie w kapeluszu, nie zmienił tego samochodu do śmierci czyli dobrze ponad trzydzieści lat. Obecnie samochód znajduje się w rękach jakiegoś hobbisty, może doczeka się renowacji i powrotu do dawnej świetności.

Dr Mróz nie uznawał modnej diety, przyznawał się, że jadł bardzo dużo masła i cukru, mimo takich przyzwyczajeń żywieniowych żył ponad dziewięćdziesiąt lat! Była to postać ogólnie znana i szanowana w Olsztynie.

Willę od południa zajmował zastępca szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, jego żona była prokuratorem. Mieszkał z nimi jej kilkunastoletni syn z pierwszego małżeństwa, oraz maleńki chłopczyk którego się dorobiła w nowym stadle.

To była dziwna ulica, nie było na niej dzieci w moim wieku, jedynie syn pani prokurator był moim rówieśnikiem, więc zrozumiałe, że szybko żeśmy się skumplowali. Znajomość ta raczej koledze nie wychodziła na dobre. Jego matka patrzyła na tą znajomość bardzo źle, syn jakiegoś akowca, czarnej reakcji, a ona z mężem tacy wielcy komuniści.

Nie miałem prawa wchodzić tam do domu, lecz tylko wtedy jak była jego matka!

Jak był jego ojczym mogliśmy hulać po całym mieszkaniu łącznie z jego gabinetem, należało tylko trzymać to w tajemnicy przed matką kolegi.

Niestety młodszy braciszek kolegi czasami wypaplał sprawę swojej mamusi, wtedy kolega miał szlaban, a głosy dobiegające zza płotu dowodziły, że dorośli mieli całkiem inne zdanie na ten temat.

Kolega był bardzo ciekawy jak wygląda kościół w środku, sam nie miał odwagi wejść do kościoła. Któregoś dnia poprosił mnie żebym mu opisał jak to wszystko wygląda, więc wziąłem go ze sobą, oprowadziłem po kościele Serca Jezusowego, wytłumaczyłem co i jak. Był w szoku i pełen zachwytu.

Jak wiadomo świat jest pełen donosicieli więc sprawa została przekazana matce kolegi.

Mój ojciec został wezwany na dywanik do gabinetu pani prokurator gdzie usłyszał, że nie mam prawa spotykać się z jej synem bo mam bardzo zły wpływ na jego zachowanie, ponadto mogę wypaczyć jego światopogląd, ani nie życzy sobie, żeby syn brnął w ciemnotę religijną wierząc w jakiegoś wymyślonego Boga.

Oczywiście nic to nie pomogło, zwłaszcza, że jego ojczym miał inne zdanie na temat naszej znajomości.

Chyba to przeważyło szale i mamusia wysłała syna na Śląsk do technikum górniczego, od tej chwili skończyła się nasza znajomość, kolega za karę spędził całe dorosłe życie w kopalni.

Wprawdzie któregoś lata przyjechał na wakacje do Olsztyna w mundurku szkoły górniczej, podczas spotkania opowiedział mi jak to się stało, że wyjechał na Śląsk.

Miał wielki żal do matki, która wytłumaczyła mu, że musi tam jechać bo brak rąk do pracy w górnictwie, więc musi w ten sposób włączyć się w walkę o komunizm. Czy na świecie może być coś gorszego od kobiety fanatyczki?!

Taka wielka komunistka, a chciała się ubierać jak wielka pani, podwędziła futro z depozytu sądowego i paradowała w nim po Olsztynie, za ten wybryk została zwolniona z prokuratury.

A zastępca szefa WUBP? Chyba słabo się starał, bo już w roku 1955 wylądował jako kierownik domu wczasowego w Kowarach, a w marcu 1956 został zwolniony z pracy.

Jako sąsiad był całkiem w porządku, było to chyba na zasadzie, że wokół gniazda drapieżnika mogą czuć się bezpiecznie wszelkie zwierzątka, na polowania wybierał się w dalsze okolice.

A od zachodu – tam po przeciwnej stronie ulicy mieszkał Mieczysław Moczar „Mietek”, a wraz z nim jego pies, czarny owczarek niemiecki. Obaj byli siebie warci, owczarek pędzał gdzie chciał ogryzając ludzi, między innymi synowi pani prokurator niemal wyrwał łydkę, trochę to było jak w rodzinie, gorzej z innymi.

A „Mietek”? Ten chodził szybkim krokiem z miną odpychającą, często z teczuszką pod pachą, z nikim nie rozmawiał ani się spoufalał, nie był to człowiek któremu można zaufać.

Szczęśliwie wyprowadził się w 1952 roku, na jego miejscu zamieszkali ludzie nie rzucający się w oczy.

A jak z najbliższymi sąsiadami? Pod nami na parterze mieszkał z żoną i córką pracownik lasów państwowych, chyba sekretarzował w nadleśnictwie. Był to człowiek mocno trunkowy, najczęściej po pracy wracał nabrany jak przysłowiowa żaba mułu. Stosunkowo spokojnie było jeśli nie miał siły wejść po kilku schodkach do mieszkania, wtedy siedział na schodach i dojrzewał. Kiedyś spytany przez mamę czemu tak siedzi nie idzie do domu, wybełkotał ze spokojną miną, że czeka na tramwaj!

Dopiero było ciekawie jak miał siłę dojść do mieszkania, rozpoczynała się dzika awantura, żona z córką wyskakiwały przez okna, a napity pan i władca ganiał je wokół budynku, wszystko to przy akompaniamencie dzikich wrzasków.

Jeśli było lato to pół biedy, lecz zimą? Panie wyskakiwały na bosaka w nocnych koszulach, może to i dobrze działało na ukrwienie stóp, lecz nie wzbudzało aprobaty sąsiadów. Jednak żadne rozmowy z sąsiadem nie przynosiły pozytywnych zmian, był niereformowalny.

Nie mieszkali długo, na ich miejsce wprowadziła się dentystka i zapanował błogi spokój.

Myślę, że w nowym miejscu dalej mieszkali na parterze, bo jeśli wyżej, to strach pomyśleć.

Wis a wis mieszkał pan kapitan z żoną, dorosłą córką i małym chłopczykiem. Po drugiej stronie ulicy jego małżonka uprawiała ogródek, a obok niej za siatką inna pani również pieliła i siała marchewkę. Obie pałały do siebie dziwną nienawiścią, jak się zbiegło, że obie znalazły się w ogródkach rozpoczynała się awantura. Początkowo tylko wywrzaskiwały w swoim kierunku, lecz kończyło się zawsze tak samo. Obie damy podbiegały do siatki, odwracały się do siebie tyłem, wypinały to miejsce gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, zadzierały kiecki na plecy i kazały się całować!

Ogródki były kilka metrów niżej od ulicy, więc przechodnie mieli darmowe teatrum, niestety sztuka zawsze była identyczna, doprowadziło to publiczność do znudzenia, więc i oglądalność spadła. Szkoda, bo ten piękny śpiewny język rodem ze Lwowa nadawał przedstawieniu swoistego piękna.

A pan kapitan – dostał rozkaz udania się na wojnę do Korei, miał już dość wojny 39 – 45, więc uznał, że obcięcie palca siekierą podczas rąbania drewna wybawi go z opresji, tak też się stało.

Jak widać od wielu lat nasze wojsko walczyło poza krajem, wtedy broniło komunizmu przed agresją amerykańską i nikt nie ośmielił się głośno protestować!

Nasze statki dowoziły broń i amunicję do Korei, Wietnamu, a nasz wywiad był też tam obecny.

Między innymi w Wietnamie działała jedna z naszych pisarek przezywana ciotką rewolucji. Podczas przypadkowego spotkania w Sajgonie ze swoją przyjaciółką która też była tam w wiadomym celu, obie udały, że się nie znają, cóż ten zawód ma swoje wymagania.

Więc nasza dzisiejsza obecność w Iraku, Afganistanie nie jest jakimś nowum i nie ma co kruszyć w tej sprawie kopii.

Wróćmy do sąsiadów, kilka domków dalej była spalona willa, tam Rosjanie spalili parę osób narodowości niemieckiej, uprzednio nakarmiwszy – ten naród to ma serce!

Właśnie ta spalona willa stała się obiektem westchnień pani która wróciła do Polski z Anglii.

Jak to załatwiła nie mam pojęcia, willę dostała. Rozpoczęła remont, ktoś tam jej pomagał, pracowała sama fizycznie, po kilku latach olbrzymich wyrzeczeń willa była niemal skończona.

Wtedy to władza ludowa odebrała willę właścicielce i osiedliła w niej „właściwą” osobę. A cóż to sobie myślała jakaś repatriantka ze zgniłego zachodu, że będzie mieszkać w pałacach?!

Szkoda, tak piękne uprawiała georginie, pełne, wielkie, różne kolory i odmiany.

Nowy właściciel nic nie robił, nie miał takich wielkopańskich zachcianek, wolał chwasty.

Dom w którym mieszkałem, przed wojną należał do Niemców, żyła jego właścicielka, odebrano jej dom i wykwaterowano.

Lecz w końcu lat siedemdziesiątych raptem staruszce zwrócono dom i pozwolono w nim zamieszkać. Z miejsca znalazł się jakiś co miał możliwości, odkupił od niej dom za przysłowiową złotówkę i załatwił jej papiery na wyjazd do Niemiec. Tak więc staruszka osiemdziesięcioletnia została zaraz po stanie wojennym wyekspediowana do RFN, gdzie wkrótce zmarła.

Nowy właściciel na strychu uwił sobie gniazdko, gdzie przyjmował panów, nie gustował w kobietach, no cóż szło nowe, może to była taka forpoczta?

Potem dom został sprzedany z odpowiednim zyskiem państwu, dawni lokatorzy musieli się wyprowadzić, budynek przejęła oświata.

Wygląda na to, że już wtedy zaczęto przygotowywać się do zmiany ustroju, już wtedy zaczęto przejmować co się dało i jak się dało.

Jak zgrabnie to przeprowadzono, litościwa władza ludowa oddała staruszce po trzydziestu kilku latach to co zrabowała, następnie pozwoliła jej to sprzedać i wyjechać do RFN, żeby potem odkupić dom za duże pieniądze od właściwej osoby!

Obecnie dobudowano do niego różne przystawki i oczywiście zgodnie z tym, że miejsce cię nie pamięta, dom nie pamięta kto w nim kiedyś mieszkał.

A lokatorzy, sąsiedzi? Zdecydowana większość mieszka już na Poprzecznej i Dywitach (cmentarze olsztyńskie), tych co pamiętają jest może kilku, tych co tam mieszkają bardzo mało, a to jednak historia warta zapamiętania.






sobota, 27 grudnia 2008

Już tu?!

Ot ciekawostka, polecam do przeczytania, ile potrafimy wydać na propagowanie "nowoczesności".
Więcej tutaj:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,6100829,Bialystok_ma_logo_jak_nowojorscy_homoseksualisci.html?skad=rss

piątek, 19 grudnia 2008

Skwer pały 80!

Gazeta Olsztyńska 18.12.2008 i czegóż to się z niej dowiadujemy?
Ano, że w Olsztyńskim czerwonym zamrażalniku do dzisiaj mamy skwer o pięknej nazwie Ochotniczych Rezerw Milicji Obywatelskiej, przez niemal dwadzieścia lat Olsztyn czcił pałkarzy PRLu.
Czy teraz uda się zmienić nazwę? Jeśli tak to olsztyńska czerwona brać gotowa popełnić z wielkiej żałości seppuku!
A tak na marginesie, ofiary 13 grudnia 1981 roku nie mają w Olsztynie ani ulicy, ani placu, ani skweru.

czwartek, 18 grudnia 2008

Jaka Polska?

Początkowo byłem przeciwny pomysłowi Nicponia, jednak po namyśle włączam się w jego apel do blogerów w sprawie jak winna wyglądać Polska, więc ja to widzę tak:

Powinna być bytem niepodległym to sprawa oczywista i sądzę, że większość Polaków tak myśli.

Jednak dalej mogę napotkać na sporą ilość oponentów.

Ale po kolei.

  1. pierwsza sprawa to odsunięcie od władzy, sądownictwa, szkolnictwa, wojska, policji, wszystkich jednostek typu CBA, CBŚ, i td.: aktywistów PZPR, pracowników UB, SB, milicji i to do trzeciego pokolenia!

Mogą pracować w przemyśle, firmach prywatnych, prowadzić przedsiębiorstwa – nie zginą.

  1. Zmniejszyć ilość urzędników państwowych na szczeblu centralnym i lokalnym do maksimum 50 000 zatrudnionych, to całkowicie wystarczy. Przestaną wymyślać najrozmaitsze głupoty i z nudów bawić się w pracy komputerem i wyładowywać swoje frustracje na interesantach.

  2. Odebrać prawa wyborcze wojskowym, policji, urzędnikom państwowym.

  3. Armia musi być z poboru, przynajmniej 300 000 żołnierzy, każdy zdrowy powinien potrafić strzelać i obsługiwać sprzęt wojskowy. Żyjemy w takim miejscu świata, że to jest koniecznością. Kobiety – wojsko i policja to wielkie nieporozumienie.

  4. Szkoły muszą prowadzić zajęcia z przysposobienia obronnego.

  5. Znieść kodeks ucznia, ewentualnie pozostawić jeden zapis: uczeń ma obowiązek uczyć się.

  6. Powinien być powszechny dostęp do broni palnej po uzyskaniu pełnoletności i rejestracji zakupionej broni.

  7. Przemysł strategiczny (zbrojeniówka, kopalnie, hutnictwo, energetyka, stocznie) powinien być zarządzany przez państwo.

  8. Zmniejszyć ilość posłów, myślę, że setka by wystarczyła, senat – pięćdziesięciu.

  9. Emeryci po osiągnięciu wieku emerytalnego obligatoryjnie przechodzą na emeryturę z zakazem podejmowania jakiejkolwiek pracy! Zwolnione przez nich miejsca z przyjemnością obsadzą ludzie młodzi, nie będą musieli szukać pracy poza Polską.

  10. Obecne przepisy prawne odesłać do muzeum rzeczy głupich i korupcjogennych, opracować nowe, przejrzyste oparte na dekalogu, który właściwie już jest wystarczający.

  11. Wszelkie lewicowe poglądy winny być ze szczególną bezwzględnością tępione.

  12. Bardzo silna współpraca z Niemcami i USA

  13. Powrót kary śmierci dla morderców i innych zwyrodnialców.

    To by było na tyle, myślę, że wprowadzenie takich zasad wiele by wyprostowało, uprościło i pozwoliło godnie żyć.



niedziela, 14 grudnia 2008

Korsarzem być!

Mamy XXI wiek, postęp w elektronice, sprzęcie zbrojeniowym, radar, inwigilacja świata przez satelity doprowadziła do możliwości oglądania w dowolnym skrawku ziemi przedmiotów wielkości piłki futbolowej.

Armie świata są uzbrojone po zęby, okręty wszelkiej maści od podwodnych do lotniskowców wyposażone w rakiety i samoloty pływają po wszystkich oceanach.

I w tym wszystkim mamy piratów u wybrzeży Afryki, piratów posiadających sprzęt odpowiadający w najlepszym przypadku drobnym stateczkom pasażerskim z archaicznym uzbrojeniem.

Tacy to piraci na czółnach napadają na statki, statki to nic, oni potrafią napadać na okręty wojenne!

W bezpośrednim abordażu porywają statki załadowane sprzętem wojskowym, olbrzymie tankowce załadowane ropą po brzegi.

Potem oczywiście żądają okupu i to nie w koralikach, to ma być waluta twarda, $, €.

Kwoty też nie są bagatelne, to są olbrzymie sumy sięgające 25 000 000 €, no i właściciele porwanych statków potulnie płacą, a piraci wspaniałomyślnie oddają statki z towarem i załogą.

Ciekawe co piraci robią z okupem? Wydanie takich pieniędzy w Somalii raczej nie wchodzi w rachubę. Terroryzm trzeba jakoś wspierać, są państwa którym bardzo zależy na ogólnych niepokojach.

Teraz wielcy tego świata deliberują jak się ustrzec przed tymi porwaniami i faktycznie widać ich wielkość po wydumanych propozycjach.

Pierwsza to konwojowanie statków przez okręty wojenne, druga to stworzenie korytarza dla statków zabezpieczonego przez okręty.

Pierwsza jest bardzo kosztowna, druga nie mniej, wymaga około 500 okrętów!

Dlaczego są rozpatrywane sposoby walki z nimi, nie mające nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem? Tylko Hindusi wykazali rozum zatapiając za pierwszym podejściem statek piracki.

Czyżby to chodziło o gonienie króliczka, oczywiście takie żeby broń Boże go nie złapać?

Wszak to wielki strach stanąć w poprzek zamierzeniom głównego światowego bandyty który wspiera terroryzm światowy, jednocześnie udając, że to nie on. Jednak jak ktoś popatrzy w jaką broń są wyposażeni terroryści zrozumie kto im jej dostarcza.

Zrozumiałym jest, że jeden lotniskowiec pływający w dużej odległości od Somalii jest w stanie w ciągu kilku dni rozwiązać problem z piratami na wiele lat.

A jednak nie stawia się tamy porwaniom statków, jeśli w obawie, że zginie przy takiej akcji trochę cywili, cywili którzy czerpią z tego zyski, to świadczy to bardzo źle o białej rasie i jej przywódcach.

Aborcja tak, eutanazja tak, pedalstwo też, lecz już obrona przed atakami nie!

Co by świat stracił po zatopieniu pirackich stateczków, zbombardowaniu portów i zabiciu nawet kilku tysięcy bandziorów? Przecież więcej traci istnień ludzkich przez aborcję, ataki terrorystyczne.

Widać cywilizacja białej rasy dobiega końca, właściwie nie ma co rozpaczać, tak było zawsze.

Jedne kultury upadały inne wznosiły się na wyżyny, wygrywał ten kto był bardziej bezwzględny.

Może kiedyś ktoś postawi w centrum Europy jakiś obelisk z napisem: „na tych terenach zamieszkiwali kiedyś Europejczycy, jednak dekadencja w jaką wpadli doprowadziła ich do zagłady”.

Bo jak będzie tak dalej, to na nic innego sobie nie zasłużymy.


Za Wikipedią:

Korsarz (ang. corsair, privateer) to pirat działający na zlecenie władcy w czasie wojny lub pokoju, którego wynagrodzeniem była całość lub większość łupów. Dzięki korsarzom władca mógł razić flotę przeciwnika (również anonimowo), nie wydając pieniędzy ze skarbca na marynarkę wojenną. Korsarz otrzymywał od swojego monarchy list żelazny (lub inaczej patent), który dawał mu prawo do wpływania do portów tego monarchy, co umożliwiało sprzedaż łupów i ewentualny remont jednostki. „








piątek, 12 grudnia 2008

Ludzie których spotkałem 8

Józek

Trzydziestoletni, po szkole średniej – na więcej nauki nie pozwolił mu jego występek – zabił taksówkarza dla pieniędzy, miał wtedy dwadzieścia lat.

Sąd ocenił ten czyn na dziesięć lat więzienia. Został osadzony w Barczewie, tam w miarę możliwości czytał różne dostępne książki, nie dało mu to większego wykształcenia, jednak intelektualnie mógł się rozwijać.

A rozwijał się nie tylko intelektualnie, on tam robił karierę!

Poznałem Józka jak przywozili mi na budowę osadzonych z Barczewa, była to grupa trzydziestoosobowa ludzi z wyrokami powyżej 10 lat, którym zostało do odsiedzenia pół roku.

Władze więzienne już się nie obawiały, że któryś z nich ucieknie, jednak jak się okazało myliły się.

Kogóż tam nie było, od morderców do bardziej skutecznych malwersantów, cały wachlarz przestępców. Tak, tak w PRL jak ktoś się dobrze przekradł mógł liczyć nawet na KS – czy teraz nie przydałoby się takie prawo?

Ze skazanymi oczywiście byli też i strażnicy uzbrojeni w kałasznikowy, pilnowali tego towarzystwa i nudzili się przez te osiem godzin jak przysłowiowe mopsy.

Po kilku dniach zorientowałem się, że tak naprawdę to rządził tam Józek, to jego więźniowie słuchali, on wydawał polecenia i sugerował strażnikom jak mają się zachowywać.

Nie pracował, był grupowym, to jednak nie tłumaczyło posłuszeństwa innych więźniów, potrafili nieźle odpyskować klawiszom, jemu nigdy.

Często przychodził do biura celem uzgodnień co gdzie i jak mają robić.

Zacząłem z nim rozmawiać na różne tematy, nie chętnie rozmawiał, początkowo nieufny z biegiem dni stawał się coraz bardziej rozmowny.

Po miesiącu można powiedzieć, że byliśmy przyjaciółmi. Przynosił mi więzienne jedzenie do spróbowania, ja kupowałem jemu i jego towarzyszom niedoli herbatę, szczególnie gustowali w „Madrasie”.

Pili taką herbatę w takim stężeniu, że działała jak narkotyk, pomagało to im zabić więzienną pustkę.

Tym to sposobem dowiedziałem się dlaczego Józek rządzi w tym środowisku.

Okazało się, że był głównym grypserem, jak do tego doszedł nie mam pojęcia, nie był atletą,

wydawało mi się, że niczym szczególnym się nie wyróżniał, jakim sposobem zaszedł tak wysoko w więziennej hierarchii?

Wszyscy grypsujący byli pokryci tatuażami, niektórzy na ramionach mieli wytatuowane dystynkcje wojskowe, często do Józka przychodził taki w stopniu majora po wytyczne które przekazywał dalej.

Józek nie miał ani jednego tatuażu, zapytałem dlaczego?

Usłyszałem, że on nie myśli robić z siebie wariata, jak odsiedzi całe swoje dziesięć lat, to chce żyć normalnie, w normalnym środowisku, będzie chciał wyjść na plażę, wyglądać jak wszyscy normalni ludzie i żyć uczciwie jak większość ludzi. Ciekawe czy to mu się udało?

Tak myślał od samego początku odsiadki i to go uchroniło od przyozdobienia swojego ciała mnóstwem kropeczek ułożonych w jakieś wzory.

Jak miał olbrzymią władzę przekonałem się gdy jeden ze skazanych zdecydował się na ucieczkę.

Do biura wpadli strażnicy z Józkiem, poinformowali mnie, że nie zawiadomili władz więziennych o ucieczce bo wtedy oni zostaliby ukarani, również ukarano by skazanych odebraniem możliwości pracy poza murami więzienia.

Proszą więc o udostępnienie samochodu, nie im, Józkowi, on z kilku innymi więźniami pojedzie i sprowadzi z powrotem uciekiniera, wiedzą gdzie mógł uciec.

Odszedłem z jednym ze strażników i spytałem czy zdaje sobie sprawę co się stanie jeśli Józek ucieknie razem z koleżkami i samochodem?

Wiedział, jednak uważał, że to dla nich jedyny ratunek, był pewny też lojalności Józka.

Tak to czterech więźniów z kierowcą, samochodem budowy (osinobus) pojechali sami bez dozoru łapać uciekiniera.

Po kilku godzinach pełnych napięcia, autobusik wrócił z więźniami w komplecie,
uciekinierowi sami więźniowie, już w samochodzie wymierzyli karę.

Zbity był niemiłosiernie, całe wnętrze osinobusu było poplamione krwią.

W tym dniu odjechali z budowy do Barczewa nieco później niż zwykle, wpierw musieli doprowadzić do porządku osinobus.


środa, 10 grudnia 2008

Nowy taryfikator mandatów

Mamy nowe przepisy odnośnie karania za wykroczenia drogowe.
Czy to coś zmieni na lepsze na naszych drogach - śmiem wątpić.
Dla zainteresowanych:

http://www.motofakty.pl/artykul/nowy_taryfikator_mandatow.html

wtorek, 9 grudnia 2008

Schizofrenia

Grecy mają drobną wojenkę domową i to o co!

Policjant zabił piętnastolatka anarchistę który w grupie sobie podobnych próbował zaatakować policjantów.

Sprawa niedopuszczalna, policjanci ośmielili się bronić, fakt, mógł być lepszym strzelcem, postrzelić małolata w nogi. Niestety stało się inaczej, stało się najgorsze, nieodwracalne.

Teraz młodzi Grecy w miastach używając kamieni i butelek z benzyną palą prywatne samochody, wybijają okna, podpalają sklepy i walczą z policjantami już od kilku dni.

Czy tak jest tylko w Grecji, nie. Takie rozróby są znane na świecie, nie ominęły i nas.

Całe szczęście u nas trwało to krótko, nie aż tak agresywnie, skala zajść też była znacznie mniejsza.

Może nie byłoby to aż tak dziwne gdyby nie zupełnie inne podejście młodzieży i dorosłych do zabicia ich koleżanki czy kolegi, ludzi przyzwoitych, rokujących jakieś nadzieje na przyszłość, przez jakiegoś bandziora.

W tym drugim wypadku są urządzane Boże się pożal jakieś dziadowskie marsze.

Dlaczego ci co mają pilnować porządku są atakowani, a element przestępczy jest błagany na kolanach przez młodych debili o łaskę?

Czy nie byłoby znacznie skuteczniej roznieść w pył środowiska bandyckie, zamiast palić samochody i wybijać sklepikarzom witryny sklepowe, czy siać popłoch wśród normalnych przechodni? Ale nie, oni wolą atakować niewinnych i tych co ich chronią przed przestępczością.

Kto tym młodym ludziom robi wodę z mózgu organizując takie spektakle?

Ale bandziory muszą mieć ubaw!

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Świadkowie przeszłości

Trochę starych dokumentów, dokumentów codziennych, jednym dla przypomnienia ich młodości, innym do zapoznania się z przeszłością.

To nakaz pracy, wymigać się nie było jak, no chyba, że do wojska lub na studia.


Sto złotych z 1948 roku.


A kto wie co to jest?



To ciekawostki stanu wojennego, ulotka i chyba dziecięcą ręką pisane życzenia - znalazłem te życzenia pod Olsztynem na ścieżce. Wziąłem i nie żałuję.


Doszliśmy do pieniędzy po stanie wojennym

A teraz sam smaczek - dokument upoważniający do otrzymania kartek żywnościowych


Kartki żywnościowe dla dziecka i dorosłego

Kartki na benzynę, inne na motocykl inne na samochód osobowy.

Taki nawyk chomikowania starych dokumentów zmusza co jakiś czas do zrobienia remanentu,
jeszcze muszę się wziąć za stare gazety, brak mi jednak odwagi tego jest taka ilość!







niedziela, 7 grudnia 2008

Był zbyt dobry?!

Prokurator Cezary Kamiński został powołany na stanowisko prokuratora okręgowego w Olsztynie w lipcu 2006 roku, uprzednio był przez wiele lat prokuratorem rejonowym w Szczytnie.

Tam też zasłynął rozwalając kolesiowski układ w Wojewódzkim Inspektoracie Ochrony Środowiska wspierany przez pracowników Urzędu Wojewódzkiego - słynna sprawa magazynowania odpadów medycznych w Narajtach.

Potrafił skierować do sądu akt oskarżenia przeciw szefowi WIOŚ, oraz zawiesić go w czynnościach służbowych pomimo sprzeciwu ówczesnego wojewody.

Będąc już prokuratorem okręgowym zaangażował się w sprawę porwania syna państwa Olewników, przeciw prokuratorowi jaki uprzednio prowadził tą sprawę wszczął postępowanie służbowe.

Postępowanie przeciwko prezydentowi Olsztyna Czesławowi Małkowskiemu również nastąpiło dzięki prokuratorowi Cezaremu Kamińskiemu.

W ubiegłym roku wszczęto też postępowanie przeciwko Bożenie M. Dyrektorce Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego za łapownictwo – obecnie trwa proces w olsztyńskim sądzie rejonowym.

Trwa też kilkakrotnie umarzany proces w sprawie sprzedaży dwóch jezior, przeciwko Zygmuntowi K. byłemu szefowi Agencji Nieruchomości Rolnych.

To tylko najgłośniejsze sprawy.

Widocznie jednak PO nie jest potrzebny taki prokurator – został odwołany z zajmowanego stanowiska na korzyść swojego poprzednika.

Ale w dobie powszechnej miłości? Jak może być prokuratorem okręgowym ktoś kto powiedział:

„prokurator który nie ma wrogów, to d..., a nie prokurator”.

Mamy się przecież miłować pod rządami słoneczka Peru.


sobota, 6 grudnia 2008

Wizyta w Japonii (dla tych co znają japoński)

Prezydent Lech Kaczyński w mediach japońskich:

http://headlines.yahoo.co.jp/hl?a=20081203-00000037-kyt-l26

http://headlines.yahoo.co.jp/hl?a=20081204-00000040-jijp-pol.view-000

http://headlines.yahoo.co.jp/hl?a=20081205-00000003-jij-pol

czwartek, 4 grudnia 2008

Ale kultura!

"Mikołaj leży więc martwy w kałuży krwi. A na jego zwłokach siedzi dziewczynka z nożem w dłoni. "Mikołaj nie żyje! W tym roku prezenty rozdaje sklep Chrom" - czytamy na plakacie. Jest tam także informacja, że do każdego grudniowego zakupu sklep dodaje "zajebiste prezenty"."

Tak na plakacie reklamowym w Cieszynie.

Więcej - http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,6022726,Ostra_reklama__Dziecko_zabilo_Sw__Mikolaja.html?skad=rss

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Sztuka umierania

W związku z ostatnim pomysłem PO pod tytułem: „testament życia”, co ma polegać na spisaniu za życia wyrażenia zgody na odłączenie od aparatury podtrzymującej życie, przypomniała mnie się historia związana z odejściem znajomego mi małżeństwa, moich przyjaciół.

Byli to ludzie wysportowani, kochający życie, myślistwo, sporty wodne, żyli pełnią życia, mieli jednak jeden mankament – palili papierosy w ilościach przekraczających wszelkie normy (jeśli takie są!).

Pierwsze skutki odczuł kolega w latach osiemdziesiątych, lekarze wykryli raka płuc.

Więc operacja, wycięcie jednego płata płuc, kuracja lekami i walka o życie za wszelką cenę.

Nawet rezygnacja ze zwolnienia lekarskiego, chodził do pracy, udawał, że wszystko już jest dobrze.

Minęło kilka miesięcy i okazało się, że są przerzuty na mózg.

Znowu operacja, znowu leki. Dalej chodził do pracy, nie miał siły pracować, jednak koledzy z pracy też udawali, że wszystko jest tak jak było.

Mógł markować pracę, był wice dyrektorem miał własny gabinet, stawiał fotel blisko drzwi, siadał i wysuwał nogi w taki sposób, że jeśli ktoś wchodził to go budził i nie musiał widzieć śpiącego i cierpiącego dyrektora.

Dalej walczył o życie, jednak rak nie dał zapomnieć o sobie, następne przerzuty, następna operacja, leki.

Śmierć jednak nie wzięła pod uwagę ani jego apetytu na życie, ani woli walki, ani starań lekarzy. Odszedł po kilkunastu miesiącach od pierwszego rozpoznania choroby, był to czas ciągłego strachu i bólu.

Minęło blisko dwadzieścia lat.

Tym razem zapadł wyrok na jego małżonkę, rozpoznanie takie samo – rak płuc.

I tym razem operacja, wycięcie płata płuc a dalej reakcja chorej już zupełnie inna.

Odmówiła przyjmowania chemii, nie skończyła z paleniem papierosów przypalała jednego od drugiego, nie rezygnowała z drobnych przyjemności które podobno miały jej szkodzić.

Pogodnie podchodziła do tego co miało nastąpić, była pełna humoru i potrafiła cieszyć się z ostatnich dni.

Na kilka tygodni przed śmiercią obchodziła imieniny, zadzwoniłem z życzeniami i wtedy pierwszy raz postawiła mnie w sytuacji z której nie potrafiłem wyjść, spytała ze śmiechem czego konkretnie jej życzę, no powiedz Wiesiek czego mi życzysz?!

Jej czas od diagnozy do śmierci też trwał kilkanaście miesięcy, jednak zaznała mniej strachu i bólu.

Więc może ten pomysł PO to dobry pomysł?