niedziela, 26 lipca 2009

Wychowalnie bydła

Ostatnio miałem okazję porozmawiać z nauczycielką z pewnego powiatu z Warmii i Mazur.
Muszę przyznać, że rozmowa nie napawała mnie optymizmem.
Rozmawialiśmy o gimnazjum i problemach związanych ze szkołami molochami, a jest ciekawie!
W tymże powiatowym miasteczku policja zagląda każdego dnia przynajmniej trzy razy dziennie, do tej szkoły, wzywana przez nauczycieli do „mądrej i grzecznej” młodzi.
Nauczyciele boją się małolatów, starają się nie podpaść młodocianym bandziorom, wszak lepiej zachować swoje kości w stanie nie naruszonym – nieprawdaż?!
Więc uczniowie robią co im do głowy wpadnie, a to wymuszą na kocie z młodszej klasy oddanie śniadania lub kieszonkowego, a to mu wleją , ot tak dla jaj, przecież to takie zabawne!
Ech gdzież te czasy gdy ja chodziłem do szkoły, gdy starsi uczniowie opiekowali się młodszymi?
Lekcje nudzą – no to na wagary, świat jest tak ciekawy, piwka można się opić, zapalić trawkę, czasem uda się zażyć jakiś skuteczniejszy narkotyk. I tak to pobierają te nauki szkolne, wcale im nie potrzebne, kraść i robić przekręty można bez wiedzy szkolnej.
Szkołę i tak skończą, umie nie umie i tak dostanie stopień zaliczający. Przecież belfer nie jest tak durny żeby go zatrzymywać na następny rok, ma się męczyć jeszcze rok z debilem?
Postanowiono porozmawiać z rodzicami, tu szok, część rodziców uznała, że maltretowanie młodszych kolegów jest dobre, tak jest w wojsku więc dlaczego nie ma być w szkole?
Wagary, a co biedne dzieci mają się męczyć na nudnych lekcjach?
Więc ten pomysł z pomocą rodziców w wychowaniu latorośli nie wypalił.
Mamy coraz częściej takie wypadki jak bestialskie skopanie koleżanki przez kolegów – 13 latków.
Dziewczynka w szpitalu z ciężkimi urazami, a młodzi bandyci dalej chodzą do tej samej szkoły i pewnie mają wielkie uznanie wśród rówieśników.
Oby tak dalej, a będzie jak na dzikim zachodzie.
Znowu wrócę w lata czterdzieste, pięćdziesiąte, dostali by wilcze bilety i ich edukacja byłaby skończona raz na zawsze, na drugi dzień w szkole nikt by ich już nie widział..
Któż to wprowadził takie zwyczaje, że większe szkoły są lepsze, że uczeń ma jakieś prawa?
To przecież dzieło samych nauczycieli, więc niech teraz przejmują na swoje barki te przyjemności pracy z modnie wychowaną młodzieżą.
Niestety, przyjdzie czas, że bandziorki dorosną, a wtedy i my starzy odczujemy nowoczesne wychowanie.
Teraz przykład malutkiej wiejskiej szkółki która ma prawo uczenia gimnazjalistów.
Przyjmują jedynie do jednej klasy gimnazjum, maksymalnie 16 uczniów do klasy, uczniowie przyjmowani są jedynie ze świadectwami ze stopniem z zachowania maksymalnie dobrym.
Nie ma w tej szkole kotów, wagarów, strachu nauczycieli, wiedza uczniów jest znacznie większa niż ze szkół molochów. Chętnych bardzo dużo, znacznie więcej niż miejsc w gimnazjum.
A tak gmina starała się zamknąć szkółkę, nauczyciele i mieszkańcy wsi skuteczne przeciwstawili się tym idiotycznym pomysłom.
Czy teraz łatwo będzie odbudować małe szkoły? Trzeba pewnie będzie na to poczekać kilkadziesiąt lat.
W Japonii walczą w dużych szkołach z tymi problemami rozsadzając uczniów w klasie raz w miesiącu – nie posiedzą obok siebie, co miesiąc siedzą z innym kolegą.
Po roku klasy są mieszane, czy to coś daje, może. Tam nie ma tak drastycznych przypadków jak u nas, najwyżej słownie sobie szkodzą.

czwartek, 2 lipca 2009

Ach ten atawizm

Wpierw przytoczę za Wikipedią co to takiego.

„Atawizmem (łac. atavus - przodek) nazywamy powtórne wystąpienie cechy fizycznej bądź zachowania charakterystycznych dla odległych przodków osobnika, u którego wystąpił atawizm. W dużej mierze dotyczy także zachowań i emocji wynikających z pierwotnych instynktów przodków/osobników tej samej rasy we wczesnym okresie rozwoju rasy/gatunku np. okresie prehistorycznym. Podłoże "atawizmu" uzależnione jest od predyspozycji psycho-fizycznych osobników współczesnych a wynikających ze stopnia ich 'zezwierzęcenia' lub podatności na zachowania powszechnie uznawane za pierwotne lub prymitywne. „


Wytłuściłem najbardziej pasujące do tematu mojego artykuliku.
A więc na przykład to coś takiego jak chęć gonienia zwierzyny przez psa, to jest zakodowane w jego łepetynie, zmienić ten stan – ciężka sprawa.
I tak mamy, jak gdzieś gałązka trzaśnie to zając i sarna uciekają, wilk nastawi uszu, bo może coś jest do pogonienia.
Mówiąc krótko – gonią uciekaj, uciekają gonić!
Z mami było tak samo, polowaliśmy goniąc, polował jakiś zwierz na nas uciekaliśmy.
Teraz popatrzmy na nasze szosy i ulice. Przede mną samochód, trzeba go dogonić, przecież ucieka.
Ale samochód wyprzedzany przyśpiesza, nie może się dać dogonić bo go zjedzą!
I tak to na naszych jezdniach mamy gonionych, goniących i pełen obraz atawizmu, a gdzie poszanowanie prawa i przestrzeganie ograniczeń szybkości? A słyszał ktoś, że jakieś zwierzęta mają ograniczenia szybkości?!
Przy okazji trupów coraz więcej, rannych cała masa, dlaczego?

To proste, atawizm - „ Podłoże "atawizmu" uzależnione jest od predyspozycji psycho-fizycznych osobników współczesnych a wynikających ze stopnia ich 'zezwierzęcenia' lub podatności na zachowania powszechnie uznawane za pierwotne lub prymitywne. „
Wyrugować to można jedynie bardzo dolegliwymi karami, najlepsza byłaby publiczna kara chłosty.


Jeszcze mamy dziwne zjawisko, czym grubsze bryle, tym cięższa noga, ale to może już wyjaśni ktoś inny. Wprawdzie moja żona twierdzi, że nie widzą co czynią, może to prawda, ale jednak warto problem rozwiązać.

wtorek, 30 czerwca 2009

Co robi pies.

No właśnie, jak się nudzi to liże swoje klejnoty rodzinne.
Podobnie jest z naszymi urzędnikami, niestety nie sięgną językiem tam gdzie pies, więc wymyślają różne sposoby na „umilenie” życia swojemu bliźniemu.
Ostatnio wpadli na osobliwy sposób utrudnienia życia sprzątaczkom.
Sprzątanie to tak skomplikowana czynność, że mają zamiar wprowadzić dla sprzątaczek kursy po których sprzątaczki uzyskają certyfikaty swojej przydatności do tak skomplikowanej czynności jak wywijanie ścierką i miotłą. A może tak wprowadzić koncesję?
Mamy najwięcej koncesji w całej europie, ot tak ze dwadzieścia razy więcej niż w Holandii, więc jeszcze jedna niczego nie zmieni.
Pewnie jakoś by to przełknęły, gdyby nie drobnostka za kurs trzeba zapłacić 1000 zł!
Teraz budzi się wątpliwość, czy to tylko z nudów?
Ktoś te kursy będzie prowadzić, weźmie za to haracz i to wcale nie mały.
Więc kto urzędnikom podrzucił taki pomysł i ile zapłacił im łapówki?
Panowie z CBA i prokuratorzy, to bardzo wdzięczny temat do rozwikłania, kto dał i kto wziął, z kim się podzielił?!

niedziela, 28 czerwca 2009

Eutanazja po polsku.

Ostatnio znowu trafiłem pod wścibskie oko tomografu komputerowego, lecz było całkiem inaczej aniżeli kilka miesięcy wstecz, o czym pisałem:
http://wiki3-zebrane-doswiadczenia.blogspot.com/2009_03_01_archive.html

Tym razem musiałem dużo dłużej czekać na wolny termin, a chorych do „sprawdzenia” było bardzo mało.
Starczyła jedna pielęgniarka do przygotowania pacjenta, wyrabiała się bez problemu, nawet miała dużo wolnego czasu.
Po prześwietleniu spytałem pielęgniarkę dlaczego mają tak mało pacjentów, przecież przez te kilka miesięcy nie ozdrowiało nasze społeczeństwo.
Odpowiedź brzmiała – wprowadzono limit i nie możemy przyjmować więcej pacjentów, bo nam nikt nie zapłaci.
Właśnie, i tym to sposobem guzy nowotworowe będą miały czas na spokojny rozwój, po kilku kolejnych miesiącach pacjent usłyszy – na operację jest już za późno.
A dostęp do nowoczesnych lekarstw i ich cena, cena częstokroć większa aniżeli u naszego zachodniego sąsiada który zarabia kilka razy tyle co my. Trafia się nawet tak, w naszej aptece lek kosztuje 700 zł w niemieckiej 20 €, znajomy kupuje ten lek w Niemczech.
Nie wiem jak jest w innych miastach, ale w Olsztynie parkingi na terenie szpitala są płatne, wysoko płatne! Cena za godzinę parkowania to dwukrotna cena karty postojowej poza terenem szpitala.
Chory który przyjedzie na chemię, a trwa to kilka godzin będzie musiał zapłacić za postój prawie 20 zł. Tak kilka razy w miesiącu, dla naszego emeryta to znacząca kasa.
Chorzy nie przyjeżdżają do szpitala dla własnej przyjemności, zakupów itp.
Ciekawe kto bierze pieniądze za parkowanie, bo jakoś nie przypuszczam żeby cała kwota wpływała do szpitalnej kasy, a kwota to musi być nie bagatelna, miejsc postojowych jest kilkaset.
Jeszcze sprawa co komu się należy, a należy się różnie, zależnie od wieku pacjenta, czym starszy tym mniej!
Teraz kwestia lekarzy pierwszego kontaktu, z ich wiedzą bywa naprawdę różnie, nie uzupełniają swojej wiedzy, pozostają w tyle za czołówką, wiele spraw jest im całkowicie obca, sam natknąłem się na lekarza który myślał, że przeszczepia się dwie nerki pacjentowi, a nie jedną, świadczy to o zainteresowaniu swoim zawodem.
Oczywiście są i wspaniali lekarze, tylko dlaczego muszą pracować z takimi kolegami?
„Wynalazki” minister Kopacz pogłębią zapaść nasze służby zdrowia.
Czyż to nie jest zbiorowa eutanazja w wykonaniu naszej polskiej służby zdrowia?
Jak widać u nas nie potrzeba żadnych specjalnych przepisów na temat eutanazji, bo ona od lat odbywa się u nas - „eutanazja po polsku”.

wtorek, 23 czerwca 2009

EDUSAT

Ot to taka stacja telewizyjna, a w niej trafimy na wykłady naszych profesorów, niestety starej daty.
Trafiłem ostatnio na taki wykład, profesor miał wykład z historii, historii mniej więcej od 1900r do końca 1989r.
Nie powiem, były w nim poruszone i ciekawe sprawy, tylko to nazewnictwo!
Oczywiście jak wszędzie tak i tutaj nie padło słowo Rosja, cały czas sowiety, z zachodem było w porządku, profesor nie opowiadał o faszystach, a prosto i jasno ujmował sprawę – Niemcy.
Zastanawiałem się czym jest to spowodowane, ale profesor szybko rozwiał moje wątpliwości, bowiem opowiadając o Katyniu stwierdził, że uważał to za sprawkę Niemców i to długo.
Dopiero jak w jego ręce dostały się dokumenty z odnalezionymi listami przy zamordowanych oficerach i skonfrontował to z datą wejścia Niemców na te tereny, doszedł do wniosku, że nikt nie nosi przy sobie listu do wysłania przez półtora roku, a z dokumentów wynikało, że tak robili wszyscy zamordowani.
No cóż chwała mu za to, przecież mógł uznać, że to fałszywe dokumenty!
Więc jedna sprawa rozwiązana, pochodził ze środowiska komunistycznego, sam był identyczny.
A wracając do Katynia, moi koledzy ze szkoły średniej w latach pięćdziesiątych wszyscy, zaznaczam wszyscy wiedzieli czyja to była robota. Oczywiście nie rozmawiało się o tym publicznie, ot były to takie rozmowy indywidualne i to półsłówkami, cóż takie były wtedy czasy.
Dalej wykład potoczył się podobnym trybem, więc armia gen. Berlinga to była Polska armia, ani słowem nie wspomniał o tym, że oficerami byli Rosjanie, to oni dowodzili, to oni doprowadzali do tak wielkich strat osobowych.
Jeszcze podał ciekawą wiadomość, że Wanda Wasilewska nie była komunistką – ot taka ciekawostka – więc ciekawe kim była?!
Potem nastąpiło wyzwolenie i sowiety (!) zaczęły wywozić z terenów Polski dawniej niemieckich(ziemie odzyskane) wszystko co się dało, czyli wyposażenie fabryk, trakcje kolejowe i wszystko co dało się wywieźć w głąb sowietów (!).
Na sprzeciw naszych władz Stalin zezwolił na odwiezienie części wyposażenia fabryk z powrotem do Polski.
Tylko nie wspomniał jak to było robione, że Rosjanie wywozili to w taki sposób, że urządzenia były niszczone (zwalane na hałdy na rampach kolejowych), więc jak odwieźli to wątpię, że nadawały się do czego innego aniżeli odstawienie na złom.
Było jeszcze trochę takich wpadek, ale to pewnie ja się czepiam, grunt, że młodzi ludzie będą przynajmniej cokolwiek wiedzieć o historii Polski, że trochę nieprawdziwie no to co!
Profesor wspomniał jeszcze o stratach w ludziach podczas II wojny, najwięcej stracili Rosjanie, potem my następnie Niemcy.
Szkoda, że nie wyjaśnił dlaczego tak się stało, że Rosjanie nie szanują własnego życia, cóż dopiero cudzego, więc sami doprowadzili do własnych strat, Żukow kiedyś stwierdził: nie ma mostu? Wyśle się tyle ludzi ile trzeba, żeby po ich trupach przeszli na drugi brzeg następni.
A może te sowiety to ze strachu? Chyba nie ma narodu który dokonał tylu gwałtów i morderstw, tyle podbitych i zniewolonych narodów co Rosjanie, przy nich Niemcy z Hitlerem to drobny bandziorek
Jak długo będą jeszcze wykładać ludzie o przekonaniach komunistycznych, może czas wysłać już ich na emeryturę? Tylko, że pewnie ich miejsca zajmą ich synowie i wnukowie, nie wiele to zmieni.
Źle żyć tak długo, że się wiele widziało i pamięta, będąc młodym nie miałbym takich problemów.

środa, 17 czerwca 2009

Bezdenna głębia

Fiskus cały czas główkuje jak tu oskubać społeczeństwo, kasy wszak bardzo brak.
Nie dość, że mamy najwyższy VAT w UE, i całą masę różnych obciążeń finansowych, a zarobki jak w krajach bananowych, to w dalszym ciągu fiskusowi prześwieca jedyna myśl, co by tu jeszcze!
Czy rząd pomyślał o oszczędnościach w administracji państwowej gdzie setki tysięcy pasożytów
jedynie utrudnia ludziom egzystencję? Gdzie urzędnicy z nudów wymyślają coraz to nowe utrudnienia dla petenta, jednocześnie biorąc spore pieniądze za pierdzenie w stołek.
Mało, to już jest choroba, to nowotwór złośliwy tworzący nowe ogniska choroby, różne agendy i diabli wiedzą co jeszcze.
Oczywiście nie, bo to są głosy w następnych wyborach, nie ważne państwo, ważne żeby znowu się załapać do sejmu, na stanowiska rządowe.
No i wpadli na pomysł dodatkowego opodatkowanie posiadaczy czterech kółek, dla zainteresowanych:

http://www.motofakty.pl/artykul/podatek_ekologiczny.html

Te pieniądze będą również zmarnotrawione, łatwo się szasta cudzymi pieniędzmi.

wtorek, 16 czerwca 2009

Dalej koty

Ponieważ mój bardzo wyważony i delikatny artykulik na temat kotów wzbudził takie oburzenie będę miał pytanie do kocich wielbicieli.
Ale po kolei. Dwadzieścia lat wstecz zamieszkałem koło Olsztyna, wkoło były pola uprawne, a do najbliższego zabudowania było ponad 300 metrów. Siedlisko ma ponad hektar, całe jest ogrodzone.
Przez te lata zasadziłem mnóstwo drzew i krzewów, zbudowałem i zawiesiłem kilkanaście skrzynek lęgowych, osiedliło się mnóstwo ptaków, słowik, pliszki. sikory, kopciuszek, dzierzba gąsiorek, dzwoniec, trznadel, kos, drozd, gołąb grzywacz, sroki i cała masa innego ptasiego drobiazgu.
Działka stała się ostoją ptactwa, niestety do czasu.
Sąsiedzi przestali uprawiać pola, ziemia z uprawnej została przekwalifikowana pod zabudowę jednorodzinną.
Zaczęto budować domy i osiedlać się wraz z umiłowanymi kotami.
Teraz koty łażą wszędzie całymi tabunami, siatka nie stanowi dla nich przeszkody, więc mój i ptasi azyl traktują jak darmowy wyszynk dziesiątkując ptasie gniazda.
Mam się z tym zgadzać i siedzieć cicho?
Więc pytanie jak mam postąpić z kocią bandą, rozłożyć truciznę, rozstawić żelaza, założyć sidła?
A może miłośnicy kotów mają jakiś inny sposób i mnie go podpowiedzą?
Tak wygląda moja posesja.







niedziela, 14 czerwca 2009

Koty i ich wielbiciele

Koty to miłe stworzonka, ciepluteńkie i miłe w dotyku, dają dzieciom (nie tylko) z sobą wyprawiać różne sztuczki ekwilibrystyczne, zachowują się tak jakby nie miały szkieletu.
Oczywiście do czasu, jednak są bardzo cierpliwe i trzeba naprawdę im dokuczyć żeby użyły celem obrony pazurków i zębów.
Czy to wszystkie plusy, nie. Potrafią łapać myszy, szczury i tym sposobem przynosić zarazę do domu.
Mają swój charakter, nie chodzą po stole i nie przeglądają garnków przy gospodarzu, odczekają aż nikt nie będzie tego widział. Wtedy hulaj dusza, piekła nie ma!
Takie kotki z możliwością wychodzenia z domu znoszą do mieszkania mnóstwo niebezpiecznych dla ludzi bakterii, robaków obłych, tasiemców i wszelkiej innej zarazy przejętej od gryzoni.
Następnie przekazują to ludziom, szczególnie dzieciom które tulą do twarzy te miłe zwierzątka i przejmują z ich futerka wyżej wymienione specjały.
A taka toksoplazmoza, miejcie się na baczności kobiety w ciąży, wasz potomek może się narodzić z wielu uszkodzeniami, a chyba lepiej mieć zdrowe dziecko, a nie niepełnosprawne.
To nie wszystkie choroby którymi możemy się zarazić od kotów.
Macie ogródek, piaskownicę? To wspaniałe miejsca dla kotów do spełniania swoich potrzeb fizjologicznych, taka miękka ziemia, jest gdzie zakopać swoje odchody, a wraz z nimi jaja tasiemca!
Potem dziecko wyrwie z ziemi marchewkę, wytrze w ubranie i schrupie z wielkim smakiem, a w piaskownicy zbuduje zamek i wiele babek.
Można kota trzymać cały czas w domu, lecz czy to nie jest tak, że biedne zwierze jest zamknięte w kryminale choć nic nie zawiniło? Więc człowiek robi sobie z kota zabawkę, żeby była mniej uciążliwa sterylizuje. No cóż można i tak.
Teraz sprawa kociego kłusownictwa, wiele dzikich zwierząt jest poważnie zagrożonych przez tych łowców. Kuropatwy, zające, wielka liczba ptaków, ich liczebność jest coraz mniejsza i to dzięki kotom, wielka szkoda, wolę śpiew słowika, skowronka czy trznadla od wiosennych kocich wrzasków. Mało, są zagryzane łasice, łasice które dla kota są konkurencją, a więcej potrafią zlikwidować gryzoni aniżeli kot.
Czy miła byłaby wycieczka po parku gdzie nie słychać śpiewu ptaków?
Dlaczego o tym piszę, bo nadmiar kotów jest bardzo szkodliwy, a przesadna miłość do tych miłych stworzonek nie jest niczym dobrym.
Może zamiast trzymać kilka kotów wystarczy jeden? Będzie lepiej zadbany i szkody poczynione przez niego będą znacznie mniejsze aniżeli przez całą zgraję.

wtorek, 19 maja 2009

Kogo szanujemy?

To łatwo sprawdzić, ot choćby ostatnie referendum w Sopocie.
Lemingom nie przeszkadzają zarzuty prokuratorskie stawiane prezydentowi Sopotu.
Kombinował, brał łapówki? A jeśli nawet to co? Zresztą jeszcze nie ma ostatecznego wyroku, może jeszcze się wywinie?
Zresztą widać, że to swój chłop, jak on tak postępuje to może i nam się uda coś uszczknąć, a i będzie łaskawiej patrzył na ewentualne nasze złodziejstwa.
Nawet nie próbują wymienić na kogoś nie obciążonego zarzutami, taki uczciwy to samo nieszczęście! Ani nic załatwić, ani przekręcić, zresztą to podejrzany typ – jak on tak może, jest inny i do nas nie pasuje.
Czy tak jest tylko w Sopocie, jeszcze Poznań i znajdzie się jeszcze kilka innych miast w Polsce
gdzie prezydenci miast mają poważne zarzuty prokuratorskie ale dalej rządzą z woli mieszkańców.
Biedne lemingi myślą, że będą mogli robić przekręty pod takim okiem, nic bardziej mylnego, to jest towarzystwo pazerne i nie da innym ciągnąć zysków, ma być wszystko dla nich!
Tylko jak to świadczy o naszym społeczeństwie?

niedziela, 10 maja 2009

04.06.1989

Roztrząsana jest sprawa przeniesienia obchodów rocznicy do Krakowa.
Ja nie widzę w tym niczego szczególnego, bo niby jak mają wspólnie obchodzić uroczystości ludzie z zupełnie innej bajki?
Robotnicy różnych zakładów pracy, stoczni, górnicy,dzięki którym możemy obchodzić 4 czerwca 1989 roku nie muszą obchodzić tej rocznicy razem z pasożytami, nawet powinni obchodzić tą rocznicę osobno w Gdańsku.
Natomiast ci co znaleźli się w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu, ci którzy dzięki tym robotnikom i na ich grzbietach wybili się na „elyty” przywódcze, powinni obchodzić je osobno w swoim gronie.
Nic ich nie łączy, jak zawsze znajdzie się tych co się nie załapali, wykorzystywanych i tych co żerują na słabszych jednocześnie przypisując sobie ich zasługi.
Obecny rząd jest tego przykładem, niszczy stocznie, zbrojeniówkę, różne inne zakłady pracy, dba o swoich tych z tej górnej półki.
Więc jak niby mają wspólnie świętować?

czwartek, 30 kwietnia 2009

Jaki to kraj?

Gdzie prawie każdy obywatel jest dumny z tego, że łamie prawo.
Gdzie w środkach komunikacyjnych kobieta w ciąży stoi, a młody chamek siedzi, tak samo ze staruszkami – młodym chamom wszak wszystko się należy.
Gdzie język ojczysty zanika na korzyść naleciałości typu: biznesmen, developer, OK, menadżer i tp. Wprowadza się obyczaje obce nam kulturowo, Walentynki, Halloween, wycie typu łał – co ochoczo wprowadzają nasze wspaniałości telewizyjne, wyjąc jak pastuch amerykański pędzący krowy, przodują w tym paniusie prowadzące programy tv, jedna spasiona druga normalnej tuszy. No i ta wysoka kultura w wykonaniu niejakiego Kubusia Wiejskiego! Ponadto ten bełkot: na dzień dzisiejszy, oddał skok, oddał strzał, dobra zamiast dobrze, można by tak prawie bez końca. Zresztą młodym do komunikacji wystarczy kilka wulgarnych słów, posługiwanie się językiem ojczystym przerasta ich możliwości intelektualne.
Gdzie śmieci wywozi się do lasu, zatapia w rzekach i jeziorach, psy wiąże się do drzew w lesie – już się znudziły, niech tam zdychają z głodu.
Gdzie rodzima kultura wiejska, stroje, muzyka poszły w niepamięć, zaczyna się wprowadzać gospel
ale będzie wesoło w kościołach!
Gdzie podobno religijny naród wycina sąsiadowi świerczek z żywopłotu żeby sobie ustroić choinkę na Boże Narodzenie, ciekawe, śpiewa pod tym drzewkiem kolędy, opłatek przechodzi mu przez gardło?
Gdzie na salonach brylują stare komuchy, mało, są wybierani na prezydentów, posłów, senatorów, gdzie pamięć, mózgi wyborców całkiem zamieniły się w pianę?!
Gdzie do władzy doszły „elyty” spod trzepaka i chlewa, nic w tym dziwnego, swój wybiera swojego, hołota woli kogoś swojego, zdobycie wiedzy i tytułu magistra nie czyni jeszcze inteligentem, dyplom jest, lecz nos dalej chętnie by się wytarło za pomocą dwóch palców i rękawa.
I tacy to nuworysze pouczają co wypada lub nie mówić i robić!
I choć ich władze pogorszyły im warunki życia i tak będą brnąć dalej w chwalenie swoich.
Do czego można porównać te „elyty” co chcą wszystko sprywatyzować, choć w takim USA myślą o reformie służby zdrowia na wzór europejskiej.
Gdzie pracownika wykorzystuje się tak jak w epoce wczesnego kapitalizmu.
Gdzie niszczy się własne zakłady pracy, likwiduje ustawę kominową.
Gdzie różnice w zarobkach są horrendalne, jak w państwach bananowych, łapownictwo i złodziejstwo jest powszechne.
A od dawna znane jest przysłowie: „nie masz tyrana nad pana z chama”.
Cóż miałeś chamie złoty róg.........
Gdzie dba się o dobry wizerunek bandziorów, ich nazwiska są tajemnicą, a zdjęcie zamazane,
przeciwnie, poszkodowani są podani jak na tacy.
Gdzie hieny dziennikarskie pasą się na trupach ludzi poległych w wypadkach, wałkują takie tematy w nieskończoność, mało chyba przeżywają podczas tego orgazm.
Gdzie dziennikarze zamiast podawać do wiadomości prawdę, kreują ją według sobie jedynie znanych kryteriów, kto im za to płaci? Czy wywiad obcego państwa, a może „elyty”?
Było by to jeszcze do zniesienia gdyby tak zachowywała się mała część dziennikarzy, niestety jest odwrotnie, tak postępuje znamienita większość dziennikarzy.
Tak można jeszcze długo, będę wdzięczny za dopisanie następnych „gdzie”.

czwartek, 9 kwietnia 2009

A co na to Japonia?

Kryzys o zasięgu światowym, czy tak samo z nim walczą poszczególne państwa?
Polska wybrała swoistą drogę w walce z kryzysem, jedna jedyna, czyżby nasz rząd był najmądrzejszy?! Nie sądzę, nasze prawo, fiskus, na tle reszty świata wskazują, że jest to najgłupsze państwo, a obecne rządy biją pod tym względem wszystkie inne na głowę. No chyba, że jest to celowe działanie na szkodę Polski, ot taki rząd sabotażysta.
Martwimy się kryzysem w innych państwach, więc dla przykładu jak to wygląda w Japonii.
„Powalona” kryzysem na łopatki Japonia wspomaga finansowo USA, celem rozruszania własnej gospodarki wspomaga swoich obywateli zastrzykiem gotówki, każdy dorosły otrzymuje
12 000 jenów, każde dziecko 20 000 jenów, oraz na rodzinę (trójka dzieci i rodzice) 36 000 jenów
jakiej wysokości dopłaty są do innych rodzin – nie wiem.
Czyli rodzina pięcio osobowa otrzymuje 120 000 jenów – to ca 4 000 zł.
Rząd japoński wychodzi ze słusznego założenia, że te pieniądze zostaną wydane na zakupy i w efekcie wspomogą własną gospodarkę.
Każdy popełnia błędy, Japonia też się ich nie ustrzegła, kilka lat wstecz zaczęła po cenach preferencyjnych sprzedawać ziemię pod supermarkety, powstawały jak grzyby po deszczu.
Wycofano się z tej radosnej twórczości, ziemia stała się znowu droga. Mało, wprowadzono nakaz kupowanie produktów przez supermarkety u rodzimych małych wytwórców, jest to jakiś procent, ale wystarczający do utrzymania drobnej przedsiębiorczości.
Od lat marża w sklepach była ograniczona, nie wspomnę do ilu procent, bo nasi handlowcy padliby na zawał serca!
No ale o czym ja tu piszę, to państwo z tradycjami które dba o obywateli.
Swoją drogą ciekaw jestem jak to jest w Izraelu, tam kryzys nie dotarł, co nie budzi zdziwienia!
A my? Nasze lemingi w dalszym ciągu są zapatrzone w premiera piłkarza, nie przeszkadza im rozwalanie wojska, przemysłu zbrojeniowego, rosnącego bezrobocia, malejących poborów,
rozpadającej się służby zdrowia, biednej policji, ataków na IPN – co w konsekwencji doprowadzi do amnezji historycznej.
Nic to, grunt, że premier biega w krótkich majteczkach po trawce za szmacianką.

niedziela, 22 marca 2009

C.d. doświadczeń pacjenta.

Wynik z laboratorium wreszcie doszedł, więc znowu udałem się do lekarza specjalisty z obu wynikami.
Rzut oka lekarza na papierek i mam wypisane następne skierowanie do innego specjalisty, na skierowaniu - „pilne”.
Jednak trochę to trwało, drugi specjalista wypisuje mi skierowanie na TK (to nie Trybunał Konstytucyjny tylko tomograf), też „pilne”.
Znowu oczekiwanie na wolny termin, potem oczekiwanie na wynik, a czas nie zwraca najmniejszej uwagi na postępującą chorobę.
Podczas badania były dwie pielęgniarki i chyba technik od tego urządzenia. Pielęgniarki ledwo się wyrabiały, przyszykowywały płyn do wypicia, spisywały wywiad z pacjentem, robiły zastrzyk dożylny z kontrastu, były przy tomografie, tam znowu faszerowały delikwenta kontrastem, pilnowały czy badany nie dostał uczulenia na kontrast.
Wyglądało to jak taśma w jakiejś fabryce.
Starsza kobieta dostała silnych rumieńców po badaniu i poczuła się słabo, pielęgniarki wpadły w popłoch, że może ma uczulenie, okazało się, że nie ma lekarza więc same muszą decydować, zaczęły się zastanawiać skąd ściągnąć lekarza. Na szczęście nie było to konieczne, kobiecie po kilkunastu minutach przeszło.
Mam wynik z tomografu, specjalista i znowu skierowanie na prześwietlenie i badanie krwi, po otrzymaniu wyników dostałem skierowanie do chirurga na wstawienie „portu”.
Po kilku dniach port jest na swoim miejscu, znowu prześwietlenie i oczekiwanie na terapię.
Tym to sposobem spokojnie minęło ponad trzy miesiące! Jeśli mam, lub miałem, to mi te szanse uciekają, lub już uciekły.
Moje spostrzeżenia są następujące: Byłem w sumie u lekarza domowego trzy razy i u trzech specjalistów pięć razy, wszyscy lekarze byli bardzo mili, jednak ani jeden nie zbadał mnie osobiście, ani nie przeprowadził rzetelnej rozmowy jak się czuję co mi dolega nie dał żadnych wskazówek co i jak mam robić, ani żadnych leków, choćby podtrzymujących.
Polegali jedynie na papierkach, w ich gabinetach czułem się jak w gminie przy załatwianiu formalności administracyjnych, to byli urzędnicy.
Pod ich gabinetami sążniste kolejki chorych i osób im towarzyszących, brak miejsc siedzących, ścisk.
Pielęgniarki przepracowane, a pomimo to miłe.
Wnioski mam takie – to lekarz domowy powinien wystawiać te wszystkie skierowania na badanie krwi, prześwietlenia, tomograf i inne wynalazki tego typu.
Dopiero potem kierowałby do jakiegoś specjalisty, kolejek by nie było, NFZ więcej pieniędzy miałby na zakup nowoczesnego sprzętu, a specjalista swój czas mógłby poświęcić na zbadanie pacjenta.
Pielęgniarki powinny więcej zarabiać, należy im się to.
Ale to nie u nas, tak jak nie potrafimy zwięźle się wypowiadać, mieć przejrzystego prawa, tak też wygląda i nasza Boże się pożal służba zdrowia.

sobota, 28 lutego 2009

Do lekarza marsz!

Zdrowie nie jest dane raz na zawsze, zmusza to do odwiedzin w gabinecie lekarskim.
Więc i mnie to spotkało. Nie pierwszy raz, dorobiłem się takiej własnej choroby, choroby niezbywalnej, raz jest aktywna innym razem czeka w ukryciu na sprzyjającą okazję i taka się właśnie nadarzyła.
Moje choróbsko od wielu lat jest dobrze opisane przez lekarzy - walczyli z nim trzy razy w szpitalu z dobrym skutkiem. W kartach informacyjnych z wypisów szpitalnych jest diagnoza, terapia i wszystko co może ułatwić przyszłe leczenie.
Tak to więc z tymi papierzyskami udałem się do lekarza rodzinnego, naiwnie myśląc, że zapisze mi leki, nic z tych rzeczy.
Dostałem skierowanie na badanie krwi, po kilku dniach z wynikami znowu zameldowałem się w gabinecie lekarskim. Lekarz uznał, że krew nie jest taka zła (jak na siedemdziesięciolatka).
Dostałem skierowanie do specjalisty.
W rejestracji przychodni specjalistycznej wyznaczono mi wizytę za kilka miesięcy, po kilku kolejnych dniach doszedłem do wniosku, że ja mam się coraz gorzej, natomiast choroba coraz lepiej.
Znowu wizyta u lekarza rodzinnego, zasugerowałem lekarzowi wypisanie lekarstw – słyszałem, że podobno lekarze idą na taki układ, stało się inaczej.
Lekarstw nie dostałem, ale drugie skierowanie do specjalisty z adnotacją pilne.
Pełen nadziei idę na wizytę, a tam znowu rozczarowanie. Lekarstw nie wypisano, za to jest następne skierowanie na badania, oczywiście nie muszę wspominać, że to znowu trwa.
Badania przypominają średniowieczne torturki, po badaniu dostałem do ręki zaświadczenie potwierdzające diagnozę sprzed lat oraz informację, że za kilka tygodni mam się zgłosić po resztę wyników.
Niepoprawny optymista mknę z zaświadczeniem do specjalisty, już w rejestracji zostałem sprowadzony na ziemię – przyjmą mnie jak będę mieć wszystkie wyniki badań.
Tym to sposobem ja czekam, choroba nie.
Chętnie lekarstwa bym kupił bez recepty, ale tak się nie da, są tylko na receptę.
Tym to sposobem trwa już to kilka miesięcy, czy potrzebnie?
Wspomnę jeszcze, że lekarze lubią się spóźniać nawet po kilka godzin, kolejki w takim układzie muszą być.
I tak się zastanawiam, to obowiązujące procedury, a może zmuszenie delikwenta do udania się do prywatnego gabinetu, może rozwiązanie problemu emerytów?
Gdybyż taki emeryt umierał w dniu przejścia na emeryturę, ile by państwo zaoszczędziło, ile więcej mogłoby wydać na pasożytujących urzędników, jeśli im zdarzy się zachorować nie czekają w takich kolejkach.
A oni nic a nic, wcale nie poczuwają się do spełnienia obywatelskiego obowiązku służenia ojczyźnie, żyją i żyją.

czwartek, 12 lutego 2009

Elity?

To znowu mamy wpadki i ich ocenę. Ot taki minister, człowiek na świeczniku, winien być wzorem do naśladowania. Czy takich mamy? Mamy natomiast takiego co nie potrafi wywiązywać się z zaciągniętych zobowiązań, musi mu w tym pomagać wyrok sądowy! Gdybyż to jakaś jednorazowa wpadka, ale nie, tych „wpadek” jest kilkanaście! A w takim wypadku to nie są wpadki, to liczenie na na to, że się uda i pewnie w iluś przypadkach się udało, o tym się nie dowiemy.
Tłumaczenie, że to wszyscy inni w koło byli źli jest śmieszne, również mowa o konieczności zaciągania pożyczek jest nie do przyjęcia. Człowiek musi przewidywać jakie skutki będą podjętych działań i nie ma prawa obciążać nimi osób trzecich, człowiek mądry, dojrzały nie podejmuje pochopnych działań, przy wpadce sam za nią odpowiada.
Mówiąc krótko, ja osobiście nie powierzyłbym do przetrzymania takiemu komuś nawet pudełka zapałek, chyba z myślą, że już ich nie będę potrzebować.
Tymczasem powierzono mu ministerstwo sprawiedliwości!

Następny przykład, nasz znany polityk myśli, że jest w Polsce i w samolocie chce zaprowadzić swoje przepisy, ale jest w Niemczech, w kraju w którym prawo jest przestrzegane.
Więc dumnie w kajdankach, w asyście policji opuszcza pokład samolotu.
Może był po jednym głębszym? Wypada posypać głowę popiołem i siedzieć cicho.
Nic z tych rzeczy, on to widzi tak, że na niego napadli! (sic).
Ja rozumiem, że w Polsce prawo jest w tym celu, żeby je omijać, ale czy to wymaga aż tak wielkiej inteligencji żeby pojąć, że są państwa w których jest po to żeby je przestrzegać?!

A jak na to opinia naszych Boże się pożal „elyt”?
No wybielamy swoich, są wszak tacy wspaniali, przedsiębiorczy, a dla mnie to są zachowania godne bandy wiejskich cwaniaków, nie ludzi mających być przykładem, ludzi którym można powierzyć jakiekolwiek stanowiska.

niedziela, 25 stycznia 2009

Uzbrojony obywatel.

Po nominacji na ministra sprawiedliwości pana Czumy odżyła dyskusja na temat dostępu do broni przez szarego obywatela. Podobno Pan minister jest zwolennikiem rozluźnienia ograniczeń.
Skoro tak to i ja postanowiłem wtrącić swoje trzy grosze do tematu.

Jak to jest z tą dostępnością obecnie? Mogą się starać myśliwi o broń myśliwską, sportowcy o sportową i teoretycznie pozostali obywatele o broń krótką jeśli są zagrożeni, niestety tylko teoretycznie, decyzja zależy od widzimisię policji, praktycznie jest jedna – NIE.

Myśliwi raczej nie należą do większości, muszą też mieć odpowiedni nadmiar gotówki żeby się zajmować tak kosztownym sportem, więc nie jest to grupa liczna.
Jeszcze mniejszą grupą są sportowcy, ot to taki margines społeczeństwa, nie w złym znaczeniu.

Wiadomo bandyci zawsze mieli jakąś broń palną, lecz to też margines, zły margines.

Komu tak bardzo zależy na rozbrojeniu społeczeństwa?
Rozumiem po wrześniu 1939 roku, okupant nie życzył sobie uzbrojenia obywateli kraju okupowanego, więc wprowadzono całkowity zakaz posiadania broni, jednak trochę społeczeństwo jej ukryło przez co mogło prowadzić walkę partyzancką z Niemcami.
Ta broń dała się mocno we znaki władzom okupacyjnym, jak jednak widać zawsze coś tam społeczeństwo zachomikowało.

Potem „wyzwolenie” przez Rosjan, rok 1944. Zakaz posiadania broni był koniecznością w oczach następnego okupanta, ostatni bojownik o niepodległość Polski odszedł we wczesnych latach sześćdziesiątych, ach to społeczeństwo – znowu coś tam się ostało!

Rok 1956 Poznań, wyraźnie widać, społeczeństwo jeszcze jest w posiadaniu środków obrony i walki.

Rok 1970, 1976, 1980 – co by było gdyby obywatele byli posiadaczami środków miotających ołowiem?! Nie było, władze mogły bezkarnie strzelać do robotników.

Co z tych przykładów wynika, ano to, że władzom nie chodzi o dobro obywatela którego przedstawiają jako idiotę nie potrafiącego obchodzić się z bronią, jako przysłowiową małpę z brzytwą.
Tu idzie o zapewnienie sobie bezkarności, o dowolne manipulowanie społeczeństwem, o możliwość dorabianiu się kosztem tegoż społeczeństwa.

Tak tylko, że to byli okupanci, ale teraz? Podobno jesteśmy państwem niepodległym - czyżby?
Może jednak nie do końca? Może komuś zależy na tym żebyśmy w razie okupacji byli bezwolną masą rabów?

Bo popatrzmy jak to wyglądało w ciągu tych 20 lat.
Początkowo zezwolono ludności na zakup broni gazowej, którą trzeba było rejestrować na policji.
Broń gazowa – ot zwykłe straszaki, na zachodzie każdy mógł pójść do sklepu i taką sobie zafundować, byle miał skończone 18 lat. Mógł też kupić kuszę, gaz w aerozolu na co my musimy mieć zezwolenie!
Minęło trochę lat i bardzo obostrzono warunki na posiadanie broni gazowej, opinia lekarza psychiatry, zwykłego, egzamin tak zorganizowany, że nikt go nie zdawał, to wszystko kosztowało.
No i były kolejki przed komendami policji zdających te zabawki.
Sprzedażą tych maskotek zajmowali się byli SB, zarobili swoje i teraz mogli odebrać!
Pewnie jest tego jeszcze cała masa, bo ci co kupili ją sobie np. w Niemczech nie sądzę żeby ją rejestrowali.

Byłem świadkiem jak znajomy postanowił sprawdzić skuteczność tej zabawki, oczywiście doświadczenia jak wiadomo przeprowadza się na szczurach, myszach królikach.
Myszy i szczury nie były w zasięgu znajomego, ale króliki tak. Jako wielki miłośnik tych futrzaków postanowił strzelić z odległości 5 m, padł strzał, królik jak skubał trawkę na podwórku tak dalej to robił!
Odległość została zmniejszona do 3 m i co? Dokładnie to samo co poprzednio!
2 m królik przemieścił się na odległość około 30 cm i dalej skubie! (sic!)
Z mniejszej odległości nie strzelał obawiając się, że przypali futrzakowi futerko.

Opowiedziałem tą historię znajomemu policjantowi niemieckiemu, myślałem, że ten pęknie ze śmiechu, to co ten „strzelec” myślał, że to jest skuteczne?!

Ale jak widać w „niepodległym” państwie władze nawet zabawek się obawiają.

Uwierzę w niepodległość z dniem zezwolenia obywatelom na posiadanie broni palnej.

I jeszcze taka ciekawostka - http://www.kapitalizm.org/?action=show_article&art_id=5195

środa, 7 stycznia 2009

Wojna

Wstałem wyziębnięty i po przetarciu twarzy śniegiem ugotowałem nieco wrzątku na kuchni opalanej drewnem, zjadłem śniadanie składające się z kromki chleba i w drogę!
Musiałem udać się do miasta odległego o kilkanaście kilometrów celem załatwienia kartek na żywność.
Z samochodu, ani komunikacji miejskiej nie mogłem skorzystać – brak benzyny i oleju napędowego unieruchomił te środki komunikacji, pozostały nogi, rower też odpadał, zalegający na drodze śnieg wykluczał użycie tego pojazdu. Wracając do roweru i tak pewnie podczas drogi zostałby mi zabrany przez jakiegoś bandziora
Ruszyłem, droga była spokojna, żadne samochody nie utrudniały marszu, jedynie ten mróz i wiatr, ale trudno. Z rzadka spotykałem wyziębniętych ludzi którzy tak jak ja mieli do załatwienia jakieś sprawy poza domem.
Byłem już potężnie zmęczony, co prawda kiedyś dużo chodziłem, potrafiłem dla przyjemności zrobić po lesie do 30 kilometrów przez dzień, ale to było dawno, to było w poprzednim tysiącleciu.
Wchodząc do miasta zauważyłem sterty śmieci składowane na chodnikach, były już pokryte grubą warstwą śniegu, widocznie już ich tak dużo nie przybywało. To nic dziwnego, niby z czego miały się brać?
No i ten odór, odór rozkładających się śmieci i fekali.
Czasami przemknął jakiś szczur, jak szybko w sprzyjających warunkach potrafią się rozmnażać, wygląda na to, że jest ich już więcej niż ludzi. Ciekawe co one jedzą?
Miasto wygląda jak wymarłe. Widzę z lewej strony wypaloną fabrykę opon, stoją jedynie pokryte śniegiem kikuty murów. Wchodzę między bloki mieszkalne, cisza, z niektórych okien wystają rury od piecyków na węgiel, lecz nie ze wszystkich ulatuje dym, brak materiału który by można było spalić.
Współczuję mieszkańcom, jak muszą się męczyć bez wody, światła, ogrzewania.
Ludzie chodzą w brudnych ubraniach, powszechna jest wszawica, pchły też mają się świetnie,
tylko jak zrobić pranie bez wody, prądu, czy ktoś jeszcze ma tarę do prania? Czy ktoś wie co to takiego i jak wyglądało?
Już w pierwszych dniach wojny zostały zbombardowane wszystkie elektrownie, ujęcia wody, stacje transformatorowe, magazyny paliw, fabryki, duże sklepy spożywcze.
To spowodowało, że mieszkańcy cierpieli głód, niewygody, musieli wybudować na dziedzińcach i skwerach latryny.
Pół biedy gdy ktoś mieszka na parterze, a co mają robić ludzie z dziesiątego piętra?
Zdążą do latryny?!
Jakoś sobie radzą, od czego wiadra gorzej, że zimą zamarza ich zawartość, jak się jej pozbyć?
Ciemno, muszą wystarczyć świeczki (jeśli je ktoś ma), najgorszy jest jednak brak wody do picia.
Ale dochodzę już do celu, z daleka widać kolejkę która się wije chyba przez kilka kilometrów, przyjdzie postać pewnie ze dwa dni, niech to szlag trafi!
Przed punktami z żywnością też sążniste kolejki, o tym jak oblegane są beczkowozy z wodą już lepiej nie wspominać.
Śmiertelność wśród mieszkańców jest potworna, zimno, brak lekarstw, środków higieny, żywności, zbiera obfite żniwo.
Na pierwszy ogień poszli staruszkowie i dzieci z różnymi alergiami i chorobami wrodzonymi.
Grabarze zwijają się jak mogą, żeby trupy nie zalegały na ulicach.
Część młodych ludzi, którzy jakoś wymigali się od służby wojskowej zajęło się napadami i szabrem, początkowo policja ich aresztowała, jednak z braku miejsca odosobnienia i braku efektów takiego postępowania zmieniono taktykę byli na miejscu przestępstwa z miejsca rozstrzeliwani.
Jednak mimo tak ostatecznej kary znajdowali się amatorzy łatwego wzbogacenia.
Wojna wyzwala w ludziach najgorsze instynkty, tak było zawsze i nic tu nie zmienią różnej maści utopiści.
Na wioskach też ciężko. Nawet wody brak, przecież zbudowano wodociągi wiejskie, zasypano studnie przydomowe, często w nich umieszczono szamba.
Ogrzewanie też często gazowe, na olej, piece z wymuszonym krążeniem – a tu prądu brak!
W nowych domach ani piwnicy, ani strychu, lodówki nie działają, sami sobie zgotowali taki los.
Jednak nie to najgorsze, najgorsze są bandy z miasta które nachodzą w nocy i rabują co się da, częstokroć pozbawiając gospodarzy życia, nawet siekiera postawiona w miejscu najbardziej dostępnym nie gwarantuje bezpieczeństwa.
Po dwóch dniach wracam do domu z kartkami, bochenkiem chleba i kością, kością na którą kilka miesięcy wstecz nawet mój pies by nie spojrzał, chyba jedynie celem podniesienia nogi.
Wchodzę do mieszkania, mój wzrok zawisa na komputerze, stoi toto całkiem bezużyteczne, nie można włączyć – brak prądu, internetu brak, nie ma jak się poskarżyć wirtualnym znajomym na swój los, podyskutować, kupić tego urządzenia lub jeszcze lepiej zamienić za żywność też nie ma jak, nikomu nie jest potrzebne, bo i po co?
Wreszcie się budzę zlany potem, chyba spowodowała to przebudzenie straszna końcówka snu.
Że to był sen? To nic, real może się okazać jeszcze straszniejszy.

wtorek, 6 stycznia 2009

Wywiad z 2001 roku.

Mam nawyk czytania wszystkiego co mi wpadnie do rąk, tym razem trafiło na Vivę nr 15(116) z lipca 2001 roku.

A tam wywiad z Bronisławem Geremkiem przeprowadzony przez Piotra Najsztuba.

Najsztub na początku pyta profesora Geremka gdzie profesor umieściłby kilka postaci w średniowieczu i wymienia kilka, między innymi pyta – „A Donald Tusk?”

Profesor odpowiada: „Byłby zapewne żonglerem. Żongler to znaczy artysta.”

Uff, w średniowieczu? To znaczy komediant!

Następuje cała seria pytań i następujących po nich odpowiedzi, i znowu pytanie o nasze słoneczko Peru - „Panie Profesorze, a Donald Tusk czymś Pana zaskoczył?”

„Chce pan, żebym powiedział coś niesympatycznego o polityce.”

„- Pan o wszystkich stara się mówić dobrze”

„Nie zawsze. Kiedy pana Donalda Tuska widziałem przed dwoma dniami, zobaczyliśmy się po raz pierwszy od pięciu miesięcy...”

„-Z sympatią Panowie się spotkali?”

„Spotkałem go. Nie jestem pamiętliwy. Ale pamiętam”

„-Jest Pan ponad swoje własne urazy?”

„To bym się przechwalał. Wymaga to ode mnie bardzo dużo pracy nad sobą, bo powinienem chociaż starać się wznieść ponad własne urazy”

-”Są ludzie którym Pan nie podaje ręki?”

„Chyba mi się to nie zdarzyło. Wyciągnięcie ręki w tradycji rodzaju ludzkiego było zawsze znakiem dobrych intencji:”Zobacz, nie mam broni ukrytej w ręce”.


No i patrzcie, czyżby profesor Geremek żywił taką niechęć do miłościwie nam panującego za politykę wszechobecnej miłości i grymasy uśmieszku którymi tak hojnie pan premier nas obdarza?

Profesor już nie żyje, jednak byłbym ciekaw jakie dzisiaj odpowiedzi udzieliłby na takie pytania.