środa, 7 stycznia 2009

Wojna

Wstałem wyziębnięty i po przetarciu twarzy śniegiem ugotowałem nieco wrzątku na kuchni opalanej drewnem, zjadłem śniadanie składające się z kromki chleba i w drogę!
Musiałem udać się do miasta odległego o kilkanaście kilometrów celem załatwienia kartek na żywność.
Z samochodu, ani komunikacji miejskiej nie mogłem skorzystać – brak benzyny i oleju napędowego unieruchomił te środki komunikacji, pozostały nogi, rower też odpadał, zalegający na drodze śnieg wykluczał użycie tego pojazdu. Wracając do roweru i tak pewnie podczas drogi zostałby mi zabrany przez jakiegoś bandziora
Ruszyłem, droga była spokojna, żadne samochody nie utrudniały marszu, jedynie ten mróz i wiatr, ale trudno. Z rzadka spotykałem wyziębniętych ludzi którzy tak jak ja mieli do załatwienia jakieś sprawy poza domem.
Byłem już potężnie zmęczony, co prawda kiedyś dużo chodziłem, potrafiłem dla przyjemności zrobić po lesie do 30 kilometrów przez dzień, ale to było dawno, to było w poprzednim tysiącleciu.
Wchodząc do miasta zauważyłem sterty śmieci składowane na chodnikach, były już pokryte grubą warstwą śniegu, widocznie już ich tak dużo nie przybywało. To nic dziwnego, niby z czego miały się brać?
No i ten odór, odór rozkładających się śmieci i fekali.
Czasami przemknął jakiś szczur, jak szybko w sprzyjających warunkach potrafią się rozmnażać, wygląda na to, że jest ich już więcej niż ludzi. Ciekawe co one jedzą?
Miasto wygląda jak wymarłe. Widzę z lewej strony wypaloną fabrykę opon, stoją jedynie pokryte śniegiem kikuty murów. Wchodzę między bloki mieszkalne, cisza, z niektórych okien wystają rury od piecyków na węgiel, lecz nie ze wszystkich ulatuje dym, brak materiału który by można było spalić.
Współczuję mieszkańcom, jak muszą się męczyć bez wody, światła, ogrzewania.
Ludzie chodzą w brudnych ubraniach, powszechna jest wszawica, pchły też mają się świetnie,
tylko jak zrobić pranie bez wody, prądu, czy ktoś jeszcze ma tarę do prania? Czy ktoś wie co to takiego i jak wyglądało?
Już w pierwszych dniach wojny zostały zbombardowane wszystkie elektrownie, ujęcia wody, stacje transformatorowe, magazyny paliw, fabryki, duże sklepy spożywcze.
To spowodowało, że mieszkańcy cierpieli głód, niewygody, musieli wybudować na dziedzińcach i skwerach latryny.
Pół biedy gdy ktoś mieszka na parterze, a co mają robić ludzie z dziesiątego piętra?
Zdążą do latryny?!
Jakoś sobie radzą, od czego wiadra gorzej, że zimą zamarza ich zawartość, jak się jej pozbyć?
Ciemno, muszą wystarczyć świeczki (jeśli je ktoś ma), najgorszy jest jednak brak wody do picia.
Ale dochodzę już do celu, z daleka widać kolejkę która się wije chyba przez kilka kilometrów, przyjdzie postać pewnie ze dwa dni, niech to szlag trafi!
Przed punktami z żywnością też sążniste kolejki, o tym jak oblegane są beczkowozy z wodą już lepiej nie wspominać.
Śmiertelność wśród mieszkańców jest potworna, zimno, brak lekarstw, środków higieny, żywności, zbiera obfite żniwo.
Na pierwszy ogień poszli staruszkowie i dzieci z różnymi alergiami i chorobami wrodzonymi.
Grabarze zwijają się jak mogą, żeby trupy nie zalegały na ulicach.
Część młodych ludzi, którzy jakoś wymigali się od służby wojskowej zajęło się napadami i szabrem, początkowo policja ich aresztowała, jednak z braku miejsca odosobnienia i braku efektów takiego postępowania zmieniono taktykę byli na miejscu przestępstwa z miejsca rozstrzeliwani.
Jednak mimo tak ostatecznej kary znajdowali się amatorzy łatwego wzbogacenia.
Wojna wyzwala w ludziach najgorsze instynkty, tak było zawsze i nic tu nie zmienią różnej maści utopiści.
Na wioskach też ciężko. Nawet wody brak, przecież zbudowano wodociągi wiejskie, zasypano studnie przydomowe, często w nich umieszczono szamba.
Ogrzewanie też często gazowe, na olej, piece z wymuszonym krążeniem – a tu prądu brak!
W nowych domach ani piwnicy, ani strychu, lodówki nie działają, sami sobie zgotowali taki los.
Jednak nie to najgorsze, najgorsze są bandy z miasta które nachodzą w nocy i rabują co się da, częstokroć pozbawiając gospodarzy życia, nawet siekiera postawiona w miejscu najbardziej dostępnym nie gwarantuje bezpieczeństwa.
Po dwóch dniach wracam do domu z kartkami, bochenkiem chleba i kością, kością na którą kilka miesięcy wstecz nawet mój pies by nie spojrzał, chyba jedynie celem podniesienia nogi.
Wchodzę do mieszkania, mój wzrok zawisa na komputerze, stoi toto całkiem bezużyteczne, nie można włączyć – brak prądu, internetu brak, nie ma jak się poskarżyć wirtualnym znajomym na swój los, podyskutować, kupić tego urządzenia lub jeszcze lepiej zamienić za żywność też nie ma jak, nikomu nie jest potrzebne, bo i po co?
Wreszcie się budzę zlany potem, chyba spowodowała to przebudzenie straszna końcówka snu.
Że to był sen? To nic, real może się okazać jeszcze straszniejszy.

Brak komentarzy: