poniedziałek, 17 listopada 2008

Ludzie których spotkałem 7

Wacek


To będzie jednak nie o Wacku, a o jego brygadzie budowlanej, o czterech podobnie zachowujących się ludziach, on jedynie organizował im robotę i wspólnie z nimi pracował.

Pracowali u mnie na budowie, mieszkali w barakowozie, jedli w stołówce.

Wykonywali najcięższe prace, wykopy, betonowanie, murarkę, prace najprostsze, innych nie potrafili. Wynagrodzenie mieli obliczane w systemie akordowym, ile zrobili, tyle zarobili.

Powiedziałem pracowali? Nie to nie była praca, to była harówa prawie ponad ludzkie możliwości.

Wstawali skoro świt i brali się za robotę z małą przerwą na posiłek i tak do zachodu słońca.

Bez żadnych oszukańczych sztuczek, ot wielogodzinna równomierna i bardzo wydajna praca.

Wykonywali robotę za 2 – 3 takie brygady miesięcznie pomimo, że nie przepracowywali całego miesiąca.

Właśnie, oni pracowali w ciągu miesiąca zaledwie trzy tygodnie, jeden tydzień przeznaczali na „rozrywkę”, tak nazywali to co robili przez ten tydzień.

Dla tej to „rozrywki” tak harowali, a na to potrzebowali pieniędzy, nie na utrzymanie rodziny (może jakieś i mieli, kto to wie?), spełnienie jakichś marzeń, nie oni mieli tylko jeden cel.

Wypłaty mieli bardzo duże, najczęściej dwukrotne pobory kierownika budowy, a dzień wypłaty był ich ostatnim dniem w pracy – do następnego miesiąca.

Brali pieniądze, z miejsca część dawali majstrowi na ich przyszłe wyżywienie , papierosy. Majster wpłacał do stołówki na obiady, w następnym miesiącu kupował im żywność na śniadania, kolacje, zaopatrywał w papierosy.

Brygadzista Wacek jechał do domu, do rodziny, taki przymusowy tygodniowy urlop, natomiast oni zgodnie w czwórkę jechali do sklepów, kupowali sobie ubrania, garnitury, kurtki skórzane, zegarki i tak odstawieni jechali w Polskę, dosłownie, zwiedzili wszystkie większe miasta.

Jaka to była metamorfoza! Trzeba było ich widzieć wykąpanych, po fryzjerze, wypachnionych w nowiutkich ubraniach w czyściutkiej koszuli pod krawatem!

Przez tydzień, pijąc początkowo w lepszych restauracjach wtaczali się w pijanym widzie do coraz gorszym mordowni, wreszcie starczało już tylko na denaturat.

Sprzedawali kurtki, ubrania, zegarki, jak już nic nie mieli wracali do barakowozu, głodni, w jakichś łachach ze śmietników, sponiewierani w sposób trudny do opisania.

No i od początku, betonowanie skoro świt, do nocy, pędem, żeby było za trzy tygodnie na następną „rozrywkę”.

Całe szczęście, że mieli dobrego majstra, który przez te trzy tygodnie dbał żeby mieli co jeść i palić.

I pomyśleć jak niektórym nie wiele trzeba by byli szczęśliwi, przez czas pracy opowiadali sobie różne historyjki jakie ich spotkały podczas „rozrywki”, tak do następnej wypłaty, a po niej nowe przygody.

Dyrektor przedsiębiorstwa widząc na listach obecności tak wielką absencję zabiegał jak mógł żebym ich wreszcie zwolnił z pracy, ja natomiast walczyłem o nich jak lew, wykonywali kawał dobrej roboty przez co ja mogłem być spokojny o wykonanie planu robót.

Bez mojego wniosku o zwolnienie urzędasy z biura nic nie mogli zrobić, brygada miała „rozrywkę”, ja wykonany plan.

A przecież wtedy najważniejszy był plan i jego wykonanie (najlepiej przed terminem) – nieprawdaż?!



Brak komentarzy: