sobota, 18 października 2008

Niewiara.

Nie przyjmuję za pewnik nic, czego nie widziałem, nie dotknąłem.

Nie jest to miła przypadłość, znacznie ogranicza wiarę również w dosłownym stopniu.

Więc i dochodzące do mnie wiadomości na temat różdżkarstwa długi czas przyjmowałem jako wytwór ludzkiej wyobraźni. Jednak w roku 1973 musiałem wybudować studnię, tylko pytanie gdzie? Na tym terenie nie były robione odwierty próbne, ani nie było ich w planie.

Czyż bym musiał kopać w ciemno, może nawet w kilku miejscach, albo?

I tu znalazł się sąsiad który stwierdził, że ma znajomego który za pomocą różdżki wskaże miejsce, gdzie będzie można wykopać studnię.

Zgodziłem się, popróbować zawsze można! Różdżkarzem okazał się mój dobry znajomy, który nigdy o tym nie opowiadał, a znaliśmy się kilka ładnych lat, a i trunku też wysączyliśmy wiele.

Tu odbiegnę od tematu. Znajomy Bernard T. był Warmiakiem, rolnikiem po szkole podstawowej,
jednak jego wiedza była bez porównywalnie większa - jaką on miał bibliotekę!

Tam było wszystko, od beletrystyki poprzez historię do nauk ścisłych, każdą z tych książek przeczytał i to nie jeden raz, a najważniejsze, że ze zrozumieniem. Zanim na wsi pojawił się pierwszy telewizor, Bernard już miał kupionych kilka specjalistycznych książek na ten temat.

Tak więc z Bernardem można było rozmawiać na każdy temat i czerpać wiedzę od tego „prostego” chłopa.

Był ode mnie starszy, walczył w szeregach Wermachtu, stacjonował w Krakowie, do niewoli dostał się na zachodzie.

Po wojnie wrócił do rodzinnej wioski pod Biskupcem.

Była to rodzina z chlubną przeszłością która dobrze się zapisała dla Polski podczas plebiscytu, agitując za Polską.

Jednak nie uważał się za Polaka, uważał się za Warmiaka, jego doświadczenia życiowe doprowadziły do tego, że w/g jego słów: „nienawidzę Niemców, nie lubię Polaków, gdybym musiał się zwrócić do kogoś o pomoc, wybrałbym Ukraińca.”

Nigdy nie myślał o wyjeździe do Niemiec, na Warmii się urodził i tutaj został pochowany.

Ale do rzeczy. Bernard przyszedł, wyrwał z jakiegoś krzaka kawał rozwidlonej gałęzi,
wziął toto do rąk i zaczął chodzić po działce. W pewnym momencie gałąź grubości około 1,5 cm zaczęła się wyginać, ja natomiast zacząłem przyglądać się jak można taką gałąź tak wyginać?

Okazało się, że nie można, ona sama się wyginała.

Bernard opisał szerokość podziemnej strugi, jej głębokość i kierunek przepływu. Stwierdził, że jest bardzo wąska, więc mam zaznaczyć to miejsce, bo mogę się po kilku dniach omylić i ominąć ciek.

Oczywiście byłem mądrzejszy – nie zapomnę.

Po wykopaniu studni wszystko się zgadzało, głębokość i to, że jednak zapomniałem gdzie dokładnie jest żyła wodna, więc połowę kręgu stało na żyle połowę na glinie. Woda jednak była.

Tym to sposobem nie miałem wyjścia i musiałem uwierzyć w różdżkarstwo.

Czy to wszystko w co można wierzyć lub nie? Skąd!

Minęło kilkanaście lat, byłem już w nowym miejscu i znowu miałem podobny problem.

W tym czasie robiłem fotele do kościoła w Stoczku Klasztornym pod Lidzbarkiem Warmińskim.
Fotele przywiozłem do Stoczka, tam ksiądz Kazimierz stwierdził, że warto niektóre elementy foteli pozłocić. Więc już na miejscu, razem z kolegą przystąpiliśmy do roboty.

Fotele w kościele, w tle jeden z zakonników.


Praca dość marudna, można rozmawiać, ale uwaga musi być skupiona na tym co się robi, no i nie wolno dmuchać, bo cieniusieńkie płatki złota zostaną zniszczone.

Ksiądz Kazimierz stał nam nad głową i się przyglądał. Słyszałem, że potrafi wykryć chorobę, znaleźć wodę i wiele innych ciekawych rzeczy, coś tak jak ksiądz Klimuszko. Spytałem księdza czy mogę go prosić o odnalezieniem wody, zawiozę na miejsce i odwiozę.

Usłyszałem, że to zbyteczne, hm, zbyteczne, nie można jakoś inaczej odmówić?

Jednak nie była to odmowa. Poprosił mnie o rysunek działki z zaznaczonym budynkiem i drzewami, a zaznaczy na rysunku ciek wodny. Ksiądz nigdy w tej miejscowości nie był, było to kilkadziesiąt kilometrów dalej, nikogo tam nie znał.

Więc ja jako niedowiarek od urodzenia, naszkicowałem działkę byle jak, na odczepnego i podałem księdzu.

Rysunek wyglądał tak:


Ksiądz dłuższą chwilę oglądał rysunek, potem spytał czy dobrze wszystko jest narysowane, spojrzałem przez ramię i stwierdziłem, że dobrze.

Dobre kilka minut ksiądz oglądał rysunek ze wszystkich stron, wreszcie stwierdził, że mam dokładnie go obejrzeć i poprawić błędy.

Zatkało mnie, co to ja nie potrafię zrobić prostego szkicu! Wziąłem rysuneczek i zacząłem go analizować, faktycznie w jednym miejscu popełniłem błąd! Na dobrą sprawę wydawał mi się całkiem nieistotny. W naturze budynek przylegał do granicy, a na rysunku była przerwa pomiędzy linią granicy, a obrysem budynku. Byłem w szoku, skąd ksiądz to wiedział, jak wypatrzył?

Czy tak to przeszkadzało w odnalezieniu żyły wodnej, czy ksiądz chciał mi dać nauczkę?

Poprawiłem, ksiądz długopisem nakreślił linię cieku wodnego. Powiedział na jakiej jest głębokości.

Tak wyglądał szkic prawidłowy, z zaznaczoną żyłą wodną przez księdza Kazimierza.


Sprawdziło się, i znowu musiałem uwierzyć!








Brak komentarzy: