niedziela, 2 listopada 2008

Ludzie których spotkałem 2

Tadzik.

Zachowaniem wskazywał na całkowitą uległość wobec innych i chęć spełnienie ich wszystkich żądań. Starał się nikomu nie wchodzić w drogę, chodził drobnymi szybkimi kroczkami lekko pochylony. Takie zachowanie okazywało się pomocne w jego pracy – był zaopatrzeniowcem.

Jednak nie było takie ze względu na osiągnięcie dobrych wyników w zaopatrzeniu, miało zupełnie inne źródło.

Tym źródłem był obóz w Oświęcimiu, a początkiem był 14 czerwiec 1940 roku.

Mając zaledwie czternaście lat, Tadzik pierwszym transportem trafił do obozu, otrzymał nr czterysta ileś, niestety nie pamiętam dokładnie końcówki, miał ten numer wytatuowany na ramieniu.

Przeżył obóz od pierwszego do ostatniego dnia, miał wiele szczęścia potrafił grać na mandolinie i to uratowało mu życie. Przez wszystkie dni obozowej gehenny grał w obozowej orkiestrze.

Doczekał wyzwolenia, skończył szkołę ożenił się miał dzieci, minęło dwadzieścia lat, a Tadzik w dalszym ciągu był więźniem Auschwitz.

Pewnie to tłumaczy przypadek jaki miał miejsce z jego udziałem.

Jak wiadomo w latach sześćdziesiątych na rynku brakowało wielu towarów, między innymi oleju z oliwek, był to rarytas bardzo trudno osiągalny.

Jakimś sposobem babki w firmie zdobyły litr takiego płynu, więc solidarnie zaczęły dzielić olej szklanką na cztery części.

Na to wszystko wszedł do pokoju Tadzik, spojrzał, w szklance złocił się płyn przypominający wyglądem cytrynówkę, abstynentem nie był, alkoholikiem również.

Ale macie dobrze, pijecie, też bym trochę łyknął. Jedna z pań stwierdziła: jak wypijesz całą szklankę to proszę.

Tadzik złapał szklankę i jednym duszkiem wypił całą zawartość, nie sądzę żeby do końca myślał, że pije wódkę. Jednak wypił, może myślał, że musi, że jest w obozie?

Wszyscy po pracy byli już dawno w domu, jedynie Tadzik pozostał w biurze okupując toaletę.

Czy było to przedłużenie obozu? Może myślał, że to nie koleżanki biurowe, a czterech SS-manów?


Brak komentarzy: