wtorek, 30 września 2008

Prawo jazdy

Jak to się kiedyś chodziło na kurs jazdy motocyklem, samochodem i jak się zdawało?

Cofnę się o pięćdziesiąt kilka lat, wtedy to w 1956 roku miałem przyjemność zaliczyć taki kurs na motocykl i zdać egzamin na prawo jazdy za pierwszym razem. Napisałem przyjemność?

Oczywiście, bo to była przyjemność, kurs był całkiem w porządku, egzamin również, nikt złośliwie nie oblewał i nie oczekiwał na łapówkę.

Na kursie kładli w głowy przyszłych kierowców przepisy ruchu drogowego, tajniki mechaniki tych piekielnych pojazdów i jak dokonać drobnej naprawy.

Ten kurs na którym byłem, był przeprowadzany na terenie PGR Łojdy, kilka kilometrów od Bartoszyc.

Piszę o miejscu dlatego, że nauka jazdy też tam się odbywała. W PGR raczej autostrad i zawiłych skrzyżowań ze światłami nie było, była ze to łączka z wielkimi kretowiskami.

Tam to właśnie odbywała się nauka jazdy na motocyklu Jawa 250. Uczyliśmy się wywijać ósemki,

co w labiryncie kretowisk nie było dla nowicjuszy wcale takie łatwe.

Egzamin był z przepisów, mechaniki i jazdy, która odbyła się na kawałku piaszczystej drogi i tym nieszczęsnym kretowisku. Zdałem, jak i znakomita większość kursantów, odpad był raczej z winy braku wiedzy ze spraw mechanicznych.

Po tym egzaminie zafundowałem sobie motocykl NSU 300 OT, którym to pojazdem zacząłem się wybierać do oddalonych o 6 km Bartoszyc.

Kolega usiadł na tylnym siodełku, ja ruszyłem z fantazją no i jadę. Całą drogę do Bartoszyc coś koledze opowiadałem, wreszcie przyszedł czas na odpowiedź, a tu nic! Odwracam się kumpla niema! Został biedaczysko w miejscu gdzie usiadł na motocykl, to była taka moja wpadka, nowe prawo jazdy, nowy (stary) motocykl, okazało się, że ruszać z pasażerem należy spokojniej!

Mimo tak prostego egzaminu żyję do dzisiaj, jeździłem motocyklem do Olsztyna, Sopotu, Warszawy. Że ruch nie taki? Ale ile drzew przy szosach! Szosy bardzo wąskie, obok asfaltu miejsce dla furmanek, czyli goła ziemia z wielkimi dziurami. Nigdy się nie połamałem, jeżdżę do dzisiaj.

Teraz samochód. Te prawo jazdy zdobyłem w Biskupcu, kilka lat później.

Nie chodziłem na kurs, można było zdawać bez kursu. Jeździć uczyłem się Żukiem, a uczył mnie kierowca firmowy. Nauka była bardzo prosta, jak wiózł mnie i materiały na budowę, to ja prowadziłem samochód pod jego czujnym okiem.

Nauczycielem był doskonałym, zdałem bez problemu i to po zaledwie kilku jazdach po szosie i w mieście.

Egzamin odbywał się na szosie poza miastem, oczywiście wpierw kodeks drogowy potem mechanika.

Zdawałem na Żuku, na którym się uczyłem jeździć, a wyglądało to tak:

Do samochodu wsiadł obok mnie egzaminator i polecił pojechać prosto szosą, po jakichś trzech kilometrach powiedział, że mam zawrócić. Zobaczyłem dróżkę skręcającą z szosy do lasu, w dół,

przyhamowałem i skręcając tyłem zacząłem cofać do lasu. Przed tym manewrem zobaczyłem czy się zmieszczę, egzaminator nie zauważył tego, wpadł w panikę i zaczął krzyczeć żebym stanął bo rozbiję samochód, tego polecenia nie wykonałem i spokojnie dokończyłem manewr, wyjechałem na szosę i skierowałem się do punktu egzaminacyjnego. Egzaminator był a szoku, nie odzywał się.

Dojeżdżając nie wiedziałem czy mam stanąć czy jechać dalej, więc spytałem, stanąć?

Przez jakiś czas milczał potem stwierdził stanąć, spytałem gdzie dokładnie, stwierdził przy schodach. A my byliśmy od tych schodów jakieś 5 metrów!

Owszem zatrzymałem się dokładnie przy schodach, a egzaminator na przedniej szybie Żuka!

Wypadł z samochodu wściekły i pobiegł do budynku. Byłem pewny, że będę musiał jeszcze raz zdawać, jakież było moje zdumienie gdy usłyszałem, że egzamin mam zaliczony.

Już to widzę teraz! Taki bubek by się mścił przez 100 egzaminów.

Jak wspomniałem jeżdżę do dzisiaj, jestem cały, nikogo nie uszkodziłem.


Jak jest dzisiaj? Opiszę to na przykładzie syna i córki.

Syn jeździł motocyklem od niemal pieluszki, jak dorósł udał się na egzamin i oblał z jazdy.

Zrobił zbyt ciasną ósemkę!

Po prostu egzaminatorowi nie mieściło się w głowie, że może ktoś zdać bez łapówki.


Córka zaliczała samochód, nie mogła zdać z jazdy, cztery razy i nic! Wreszcie połapała się w czym rzecz, milusiński egzaminator jak ruszała spod świateł wciskał hamulec, córce gasł silnik.

Zwróciła mu na to uwagę, jedynie się roześmiał.

Zmieniła miejsce zdawania egzaminu z Olsztyna na Ostrołękę, zdała bez problemu.


Kursy są długie, mechaniki brak, jazdy wiele godzin, a prawie nikt nie zdaje.


Miałem dużo znajomych Warmiaków którzy wyjechali na stałe do Niemiec, w Polsce nie mogli zdać, tam zdali.


Wrócę do córki, wyjechała na stałe do Japonii, musiała zrobić tam prawo jazdy, początkowo bardzo słabo znała język, ruch lewostronny, a zdała za pierwszym podejściem.


Więc co jest nie tak z naszymi kursami i egzaminami? Czy to jedynie sprawa łapówek, a może jesteśmy dla siebie tak wredni? Może zły program nauczania?




niedziela, 28 września 2008

Wiem!

Nie rozumiałem dlaczego nasi prawodawcy, policja i rządzący nie byli w stanie przez tyle lat doprowadzić do zmniejszenia wypadków komunikacyjnych.

Przecież w innych państwach jakoś sobie radzą, lepiej lub gorzej, jednak w większości znacznie lepiej niż my.

Obecnie prawie wszyscy łamią przepisy drogowe, szczególnie przekraczanie dozwolonej szybkości, wyprzedzanie na trzeciego, pijaństwo, w miastach jeżdżą prawie sami daltoniści, po jakie licho w takim układzie sygnalizacja świetlna!

Więc mniej więcej co dwie godziny zostaje taki umrzyk zdrapywany z drzewa, szosy lub wycinany z puszki którą prowadził. W sprzyjającej okoliczności pozostaje sparaliżowany, połamany, staje się ciężarem dla własnej rodziny i społeczeństwa.

Gdyby to spotkało jedynie winowajcę, nic z tych rzeczy, oni częstokroć są mniej poszkodowani od tych którzy mieli nieszczęście spotkać ich na swojej drodze.

I nic, ani przepisy kodeksu drogowego, ani policja, ani księża, o rozumie nie wspomnę, bo akurat tego tym szoferakom brak, nie wpływa na zmianę zachowań.

I raptem doznałem olśnienia! Gospodarka głupcze! Teraz przeanalizujmy sprawę.

Alkohol trzeba sprzedać, dyskoteki też powinny zarabiać i płacić podatki.

Fabryki mogą produkować samochody, części zamienne, warsztaty mają pełne ręce roboty, prostowanie, wymienianie, malowanie, fabryki lakierów aż się grzeją.

Jak wiadomo zwłoki wymagają pochówku, a to ubrania, trumny, miejsca na cmentarzu, przewozu, pomnika, kwiatów, zniczy, udział księdza też jest niezbędny, acz kosztowny.

Do wypadku przyjedzie karetka, straż ogniowa, policja, będzie wypalona benzyna.

Jeśli ofiara miała jakieś dobra doczesne – adwokat też będzie mieć zajęcie – no i kasę.

Prasa za nekrolog też weźmie swoje.

A tacy w szpitalu? Lekarstwa, bandaże, różne narzędzia chirurgiczne, praca lekarzy, pielęgniarek.

Produkcja protez, materaców przeciw odleżynowych, zajęcie dla chirurgów plastycznych.

A jaki ruch w interesie ubezpieczeniowym, gdyby takich wypadków nie było kto by się ubezpieczał i niby przed czym.

Sądy też będą miały zajęcie, więc zużycie papieru, tunerów, spinaczy, komputerów.

Czy to wszystko, skąd, ale jestem zbyt leniwy żeby dojść do wszystkiego.

A od tych wszystkich czynności podatek! I już budżet państwowy ma się lepiej i jakiś tam wzrost gospodarczy z tego tytułu też można zanotować.

Bezrobocie mniejsze i oczywiście najważniejsze, o te kilka tysięcy rocznie mniej wydychających tak zabójczy dla naszej planety dwutlenek węgla, tym to sposobem może jakoś przeżyjemy czekające nas globalne ocieplenie.

piątek, 26 września 2008

Niemieckie przygotowania do zdławienia powstania w Warszawie

Już zimą z 1939 na 1940 rok, Niemcy postanowili przygotować się na wypadek wybuchu powstania w Warszawie. To pierwsze opracowanie zostało wykonane przez dowództwo w Rembertowie.

Dlaczego tak wcześnie?! No cóż Niemcy są skrupulatni, nas też znają, więc woleli być przygotowani na taką ewentualność.

Po rozpoczęciu wojny z ZSRR, ze względu na zmniejszenie sił, Niemcy zmienili założenia w/g jakich powstanie miałoby zostać zdławione.

Rozpoczęli fortyfikacje wszystkich punktów w których mieściły się kwatery wojska, SS, SA, policji, niemieckie urzędy i instytucje.

Budynki wzmacniano zasiekami z drutu kolczastego, wykonano okopy strzeleckie, niektóre punkty wzmocniono artylerią.

Podobnie zabezpieczono mosty, skrzyżowania, ważne ulice, wiadukty.

Stworzono dzielnice niemieckie gdzie zamieszkała ludność niemiecka, co zapewniało łatwiejszą ich obronę.

W czerwcu 1944 roku plan stłumienia powstania przewidywał wykorzystanie w tym celu:


około 15 000 żołnierzy Wehrmachtu

około 13 000 - „ - Luftwaffe

-”- 4 000 - „ - SS

-”- 4 000 policjantów


Dodatkowo miało walczyć około 4 000 pracowników cywilnych, straż kolejowa, straż fabryczna, oddziały SA.

Łącznie planowano użyć 40 000 ludzi do zdławienia powstania.

Plany te po klęsce Niemców na Białorusi stały się nieaktualne.

Wycofano z Warszawy pułk policji płk Harringa, wyszkolony w walkach ulicznych.

Również większość oddziałów SS zostało przerzuconych na inne odcinki frontu.

Front się zbliżał, ewakuacja wojska zmniejszała liczebność garnizonu Warszawa, panika 23 - 24 lipca doprowadziła do ucieczki niemieckiej ludności cywilnej – która była w planach dławienia powstania.

Efekt tego był taki, że Niemcy w walkach w dniu 1 sierpnia 1944 roku mogli użyć:

oddziały pod dowództwem gen. Stahela około 10 000 – 11 000 żołnierzy

jednostki lotnictwa około 2 000 żołnierzy

część dywizji „Herman Goering” około 1 000 żołnierzy

pionierzy na mostach około 300 żołnierzy

Więc razem około 13 000 – 14 000 żołnierzy, może jeszcze jacyś cywile, małe jednostki, zamiast planowanych 40 000.

Wartość bojowa tych jednostek najczęściej była marna, ponadto całkowity chaos w dowództwie niemieckim, pozwalały się jedynie bronić przed atakami powstańców.

Do zdławienia powstania konieczny był dopływ nowych jednostek niemieckich i tak się niestety stało.





środa, 24 września 2008

Sztuka manipulacji

Jak co roku toczy się w tym czasie dyskusja na temat Powstania Warszawskiego, nie może w niej zabraknąć rozmowy na temat udziału w dławieniu powstania RONA (Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armia). Nie wszystkim jest wiadome, że taka jednostka składająca się z młodych Rosjan brała niechlubny udział w tych walkach, ba gdyby to tylko w walkach.


Ta jednostka w podzięce za swoje „dokonania” w walkach w rejonie Witebska i Borysowa w lecie 1944 roku, oraz sprawdzeniu się w walkach z partyzantami została wcielona przez Himmlera do SS.


W pierwszych dniach powstania 3-4 sierpnia została przerzucona z Częstochowy do Warszawy.

W walkach wsławiła się niebywałym okrucieństwem, mordami ludności cywilnej, gwałtami, grabieżą.


Oto opinia tej jednostki wystawiona przez obergrupprnfuhrer SS von dem Bacha:

„Brygada Kamińskiego w ogóle nie miała żadnej wojskowej wartości bojowej. Jeżeli pojedynczym ludziom nie można odmówić osobistej odwagi, to ta osobista odwaga ledwie się zaznaczała, ponieważ oficerom i żołnierzom brakowało jakiegokolwiek taktycznego zrozumienia.

O ile atakowano, nie decydowały o tym taktyczne względy, lecz osobiste, egoistyczne instynkty rabunkowe. Zdobycie składu wódek było dla brygady ważniejsze niż zajęcie jakiejkolwiek panującej nad ulicą pozycji. Każde natarcie natychmiast zatrzymywało się przez to, że oddziały po zajęciu obiektu rozpraszały się na luźne bandy plądrujące.”


A teraz czego się dowie czytelnik z Wikipedii?

W całym opisie jest szczegółowo opisana historia jednostki, widać, że pisali ją historycy

[InternetShortcut]
URL=http://pl.wikipedia.org/wiki/RONA



A czego się dowiemy o udziale RONA w powstaniu? Niczego!

Oto wycinek z Wikipedii na temat pobytu RONA na ziemiach Polskich:

Na ziemiach polskich [edytuj]

W tym czasie zwierzchnictwo nad RONA postanowił przejąć Reichsführer SS Heinrich Himmler. Za jego zgodą tabor B. W. Kamińskiego wyruszył koleją przez Białystok-Łapy na Ostrołękę. Do podjęcia decyzji o dalszych losach brygady i cywili wyładowano ich w miejscowości Wygoda pomiędzy Łomżą a Zambrowem. Stąd została ona 20 lipca przetransportowana do Sokołowa Podlaskiego. Jednakże szybkie zbliżanie się frontu spowodowało, że już 22 lipca wyruszono przez Otwock-Górę Kalwarię-Warkę-Grójec-Tomaszów Mazowiecki-Piotrków Trybunalski do Częstochowy. Niemcy rozważali plan osiedlenia żołnierzy RONA i cywilów w Miechowskiem w celu zniszczenia miejscowej polskiej partyzantki. Pojawiła się też realniejsza koncepcja przeniesienia ich na Węgry, do czego ostatecznie nie doszło wskutek niechęci władz węgierskich. Uchodźcy zostali więc zatrzymani na Górnym Śląsku w rejonie Raciborza. Liczebność RONA wynosiła wówczas ok. 6,5 tys. ludzi. Ponieważ szybko zabrakło żywności, rozpoczęli grabież miejscowej ludności cywilnej. Pod koniec lipca RONA została włączona w skład Waffen-SS jako Brygada Szturmowa SS "RONA".



Jak widzimy autorzy nawet się nie zająknęli na temat udziału RONA w dławieniu Powstania Warszawskiego.

Nie ma to jak manipulacja, dobra manipulacja!




piątek, 19 września 2008

Czy musiało wybuchnąć.

Pisałem to dosyć dawno, jednak zostałem sprowokowany tekstem Jacka Tomczaka na prawica.net, do powtórnego opublikowania.


Jak wygląda sytuacja na froncie? Od wschodu nadciągała Czerwona Armia, co noc nadlatywały nad Warszawę sowieckie samoloty rozpoznawcze i bombowce, ostrzeliwały i bombardowały wojska niemieckie.

Niemcy zaczęli się przygotowywać do obrony miasta, gubernator Fischer podpisał odezwę w której stwierdził, że Warszawa będzie broniona. W dzienniku 9 armii niemieckiej zapisano pod datą 27.07.44: „Nieprzyjaciel zdobywa teren na drogach prowadzących na północo-zachód; Garwolin pada. Istnieje poważne niebezpieczeństwo dla przyczółka Warszawa. Sztab 9 armii czyni wszelkie wysiłki, aby powstrzymać nieprzyjaciela przez natychmiastowe wprowadzenie do walki nadchodzących nowych sił. Zagrożone są tyły 2 armii, choć części 3 dywizji pancernej „Totenkopf” są w Kałuszynie. 9 armia stara się nawiązać tam łączność.”

Gubernator Fischer wzywa do stawienia się w dn. 28.07.44 o godzinie 8 rano w wyznaczonych punktach 100 000 mężczyzn w wieku od 17 do 65 lat celem kopania rowów strzeleckich.

W dn 28.07.44 kilkaset niemieckich samochodów podjechało na wyznaczone punkty zbiórek,

zamiast 100 000 stawiło się kilkaset osób, samochody odjechały puste.

Można się było spodziewać represji za tak jawne nie wykonanie rozkazu gubernatora.

29.07.44 pancerna szpica sowiecka dociera na Targówek, wdziera się w głąb sił niemieckich.

Saperzy niemieccy minują mosty, zwiększa się ilość patroli niemieckich, nad Warszawą toczą się walki pomiędzy samolotami radzieckimi i niemieckimi.

W dzienniku 9 armii zapisano 30 lipca: Sytuacja nad Warszawą staje się groźna. Nieprzyjaciel zajął Wiązownię (7 km na płn.-wschód Otwock). 73 dywizja piechoty stara się utrzymać na nakazanej linii Otwock – Mińsk Mazowiecki. Dalej na północ nieprzyjaciel dotarł do Wołomina. Praga stoi otworem i prawie bezbronna.”

Tego dnia radiostacja im. Tadeusza Kościuszki czterokrotnie w godzinach; 15.00, 20.55, 21.55, i 23.00 nadaje:

Warszawa drży w posadach od ryku dział. Wojska radzieckie nacierają gwałtownie i zbliżają się do Pragi. Nadchodzą, aby przynieść nam wolność. Niemcy wyparci z Pragi będą usiłowali bronić się w Warszawie. Zechcą zniszczyć wszystko. W Białymstoku burzyli wszystko przez sześć dni.

Wymordowali tysiące naszych braci. Uczyńmy, co tylko w naszej mocy, by nie zdołali powtórzyć tego samego w Warszawie.

Ludu Warszawy! Do broni! Niech cała ludność stanie murem wokół Krajowej Rady Narodowej, wokół warszawskiej Armii Podziemnej.

Uderzcie na Niemców! Udaremnijcie ich plany zburzenia budowli publicznych. Pomóżcie Czerwonej Armii w przeprawie przez Wisłę, przysyłajcie wiadomości, pokazujcie drogi.

Milion ludności Warszawy niech stanie się milionem żołnierzy, którzy wypędzą niemieckich najeźdźców i zdobędą wolność.”

Te słowa pasowały do nastrojów ludności Warszawy, więc Powstanie Warszawskie było nieuniknione.

Gdyby nie było Powstania, Warszawę czekał los Wrocławia, ile zginęłoby mieszkańców?

Po wkroczeniu Czerwonej Armii żołnierze AK, NSZ trafiliby za Ural, część byłaby rozstrzelana na miejscu. Tak przynajmniej uratowali się na zachodzie.


Sprawiedliwość dziejowa

Jak to różnie można pojmować sprawiedliwość dziejową.

Komu się należy? Czy tym co na skutek jakichś zawirowań dziejowych stracili, a może tym co zyskali kosztem tracących?

Okazuje się, że tym co zyskali. Podzielił się taką wiedzą w TV pan Napieralski.

Powiedział to w związku z planem PO zmniejszenia budżetu na IPN, był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy, uznał to za cytuję: „sprawiedliwość dziejową”!

Bo niby z jakiej racji „żołnierze polityczni IPN” mają doszukiwać się niecnych sprawek SB – ków i ich piesków TW?

Również całkiem zbyteczne widzi się Napieralskiemu rozjaśnianie przez IPN białych plam w naszej historii najnowszej.

Ogólnie to jest za likwidacją IPN, cóż ja się nie dziwię.

Wszak SLD to nieboszczka PZPR, w tym problem, że nie do końca nieboszczka, bo tak jak Feniks

odrodziła się dzięki naszemu ogłupiałemu społeczeństwu.

Nie na rękę jest tym co przejęli majątek narodowy, żeby wyszło na światło dzienne kim byli przed dwudziestu laty. Dlaczego im udało się ukraść pierwszy milion i nie tylko pierwszy, a inni muszą wegetować za kilkaset złotych miesięcznie.

Brawo panie Napieralski, czekamy jeszcze na podróż do Moskwy i poproszenie o bratnią pomoc.

Uzyska Pan na pewno pomoc od PO, może dadzą na bilet?

Zaoszczędzą na IPN, będą mieli z czego wspomóc taką delegację.

wtorek, 16 września 2008

Belfer Fedoryczko

Opisane tutaj wydarzenia miały miejsce w początkach lat dwudziestych XX wieku.

Miejscem ich były okoliczne wsie w pobliżu Siedlec i Lublina, a w nich szkoły.

Bohaterem jest nauczyciel, nauczyciel który miał doskonałe wyniki w nauczaniu wiejskich dzieci, niestety metody były drakońskie.

Z tego też to powodu pan nauczyciel Fedoryczno był co roku przerzucany z jednej szkoły do drugiej, i tak rok w rok.

Właściwie kwalifikował się do wywalenia, ale te wyniki w nauczaniu!


Nauczyciel który przejmował po nim klasę miał komfortowe warunki, dzieci potrafiły wszystko co było w programie, podczas lekcji była idealna cisza, słychać było przelatujące muchy.

Uczyły się bardzo dobrze, żaden z uczniów nie miał modnej dzisiaj dysleksji, ani żadnej innej dzisiejszej fanaberii.


Teraz przejdźmy do metod pana Fedoryczki, chłop był piekielnie nerwowy, może kochał dzieci

i chciał jak najlepiej, ale te nerwy!

Więc jak któryś z dzieciaków kichnął, odezwał się, czy szurgnął nogą, w jego stronę od razu leciało to co pan nauczyciel miał pod ręką, nie miało znaczenia czy to był kałamarz pełny atramentu, linijka cyrkiel, czy cokolwiek innego na co natrafiła ręka pana Fedoryczki.

Identyczna reakcja zachodziła jeśli uczeń czegoś nie potrafił, miał nieodrobioną lekcję, zapomniał ołówka czy zeszytu, był brudny.


Jeśli to trafiło ostatnią klasę szkoły podstawowej, w gimnazjum stawały się prymusami!


Moja matka miała właśnie przyjemność przejąć po nim klasę, nie mogła się nachwalić dobrego wychowania i wybitnych zdolności wszystkich uczniów, zaznaczam wszystkich których uczył pan Fedoryczko.

Jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku miło wspominała klasę po panu Fedoryczce.


Po wojnie takich nauczycieli już nie było.

Można było zostać wysłanym do kąta, poklęczeć, dostać linijką po łapie i to wszystko.


Mnie uczył w szkole podstawowej śpiewu nauczyciel co smyka używał do lepszego przyswajania materiału, kiedyś na jakimś zakutym łbie, chyba w czwartej klasie, smyczek został złamany.

Rodzice właściciela twardej głowy musieli przyjść do szkoły i odkupić smyczek.

Czy można coś takiego wyobrazić sobie dzisiaj?!


No tak, ale były to czasy, gdy uczeń nie wykłócał się z nauczycielem, nie zakładał nauczycielowi kosza od śmieci na głowę, nauczyciela szanował i cenił.


Teraz mamy metody wychowawcze wprost przeciwne, jest kodeks ucznia, uczeń może wszystko.

Złego stopnia też nie dostanie, no bo jak? Może być wtedy zestresowany, może wlać nauczycielowi,

a i nauczyciel będzie mieć gorsze wyniki z których bezspornie wyniknie, że nie potrafi przelać swojej wiedzy do opornej makówki.

Zachowuje się w szkole skandalicznie, bije młodszych kolegów, też nic nie można mu zrobić, nawet wywalić ze szkoły niema jak.

Panny z podstawówki wychowane na kolorowych pisemkach, wymalowane, niby ubrane, świecą gołymi brzuchami, a często i tyłkami na lekcjach, czy słuchają o czym mówi nauczyciel?

Może jedynie taksują koleżanki, która ma lepszy ciuch i lepiej się wymalowała? Który rodzic nuworysz sypnął większą kasą.

I tak to rośnie nam pokolenie młodocianych debili, wiedzy zero, ale zachłanność na doczesne dobra przeolbrzymia!


Tym sposobem wpadamy z jednego idiotyzmu którego przedstawicielem był pan Fedoryczko w inny, tu przedstawicielem jest lewica.

Zawdzięczamy to między innymi pokoleniu dzieci kwiatów i lewicowym „wynalazkom”.


Z dwojga złego lepszy jest ten pierwszy, przynajmniej uczeń zdobywał wiedzę.

niedziela, 14 września 2008

Członkowie PZPR

Za PRL partia wiodąca – PZPR, szczyciła się wielką ilością członków.

Tylko czy faktycznie było się czym chwalić? Tych co należeli do PZPR można podzielić na kilka grup.

Tacy co ochoczo wstępowali w jej szeregi z powodu przekonań, było niewielu.

Pochodzili najczęściej z rodzin które ledwo radziły sobie w dwudziestoleciu międzywojennym, dla nich był to awans społeczny, dla partii nie tak znowu cenny nabytek.

Co prawda donosili (jak mieli co) swoim zwierzchnikom i byli całkowicie dyspozycyjni.

Przykładem prokuratorzy z awansu, prawie analfabeci, którym częstokroć urzędnicy pomagali pisać pisma, lub w ogóle za nich to robili.

Byli traktowani na równi z pożytecznymi idiotami.

Nie tylko oni ochoczo wstępowali do PZPR, następna grupa to inteligenci, ci nie mieli zamiaru tracić swojego statusu, byli zdolni do każdego świństwa w imię swoich korzyści.

Wykształceni, potrafili manipulować nie tylko najbliższym otoczeniem, to tacy Ketmani i im podobni.

Zdolniejsi z nich byli na różnych etatach w komitetach, szkołach, milicji, SB, wojsku, urzędach wojewódzkich i centralnych, placówkach dyplomatycznych.

Pochodzenie było bardzo różne, od chłopskiego do hrabiowskiego – to wielki wstyd!

Była jeszcze bardzo nieliczna grupa ideowców, bardzo nieliczna, więc właściwie nie warto o nich wspominać.

To byłby koniec takich członków na których partia mogła liczyć. Nie było ich znowu tak wielu, to była znacząca mniejszość.

Reszta to nabytek z łapanek. Tak, tak, nie były to łapanki do bud, ale jednak łapanki.

Wszyscy co stanowili sobą jakąś wartość, dobry majster, kierownik, pracownik, byli cenni dla PZPR. Jak partia upatrzyła sobie takiego kandydata, dotąd go nachodzono, dotąd namawiano do wstąpienie w szeregi PZPR, aż dał się namówić. Ustępował z wielu powodów, obawa o pracę, dla świętego spokoju, albo miał już dość nachodzenia – to potrafiło trwać latami! Pożytek z niego był żaden, ale sztuka była i statystyka wychodziła bardzo dobrze. Tych było najwięcej.

Dzisiaj można powiedzieć, że nie powinni, lecz wtedy?

Wtedy nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że kiedyś wyrwiemy się z tego obłędu i Rosyjskiej kurateli, no może kiedyś, jak dojdzie do III wojny światowej, a i to wątpliwe.

Czy to ich usprawiedliwia? Nie, za głupotę i brak wiary też się odpowiada.

Jak się okazało nie wolno tracić wiary w zmianę losu na lepszy.

Najgorzej z werbunkiem szło partii w środowisku robotniczym, nasz robotnik był wyjątkowo oporny! O pracę się nie obawiał, jeśli zbyt długo i natarczywie go zmuszano do wstąpienia w szeregi PZPR potrafił rzucić mięsem i odesłać namawiającego do wszystkich diabłów.

Partia bardzo cierpiała z tego powodu, taka niewdzięczność, no i statystyka była do kitu.

Niby Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, a tu masz, robotników w szeregach jak na lekarstwo!





piątek, 12 września 2008

Omijaj Centertel i Orange



Ponad dwa lata wstecz znajomy zawarł umowę z PTK Centertel Sp. Z o.o na świadczenie usługi telekomunikacyjnej w formie dostępu do internetu (Orange).

Umowa była zawarta na dwa lata, ponieważ usłyszał, że lepiej przed upływem dwóch lat wypowiedzieć umowę, tak uczynił wysłał pisemko 12.05.2008.

Niestety Centertel ani myślał rezygnować z dopływu gotówki i udał, że to ich nie dotyczy.

Znajomy znowu wysłał pisemko o rezygnacji, poparte załącznikami.

Pisemko wysłał 09.07.2008 tym razem Centertel uznał rozwiązanie umowy z dniem 25.08.2008.


Ciekawe czym jest podyktowane takie opóźnienie, opóźnienie półtoramiesięczne od wysłanego drugiego pisma i aż dwumiesięczne od końca umowy?

W piśmie Centertelu jest „Jeśli posiada Pan przyjęcie rezygnacji przez salon....”

Nie posiada, bo w salonie gdzie zamawiał usługę polecono mu wysłać rezygnację bezpośrednio

do siedziby Centertelu w Warszawie, salon nie miał zamiaru przyjmować rezygnacji.

Umowa była na dwa lata, więc po dwóch latach wygasa automatycznie, dodatkowo zawiadomienie o rezygnacji rozwiązuje sprawę. Znajomy rachunków za dwa miesiące po terminie umowy, całkiem słusznie nie miał zamiaru płacić, jakież było jego zdumienie gdy otrzymał telegram, że zostanie

sprawa skierowana do windykacji!

Widać brak na rynku prawdziwej konkurencji, a bezczelność Centertelu (Orange) jest bezprzykładna.


czwartek, 11 września 2008

"Skarby" Bałtyku.

Państwa biorące udział w II wojnie światowej były przygotowane do użycia broni chemicznej.

Bardzo dużo takiej broni miały Niemcy, które broń chemiczną produkowały między innymi na ziemiach polskich. Nie użyły jej jednak ze względu na spodziewany odwet ze strony aliantów.

Po wojnie magazyny niemieckie i alianckie zapełnione były taką bronią, niszczono ją zatapiając w Bałtyku w starych statkach, luzem.

Większość amunicji chemicznej zatopiono w latach 1946 – 1947, jednak zatapiano ją jeszcze do lat osiemdziesiątych. Zatapiała ją armia radziecka i była armia NRD.

Armia radziecka zatapiała amunicję chemiczną nie tylko na Bałtyku, również w Morzu Białym,
Berentsa, Ochockim i Morzu Japońskim.

Na podstawie dokumentów Rosyjskiego Sztabu Generalnego, ocenia się, że w latach 1946 - 1948 zatopiono w morzach około 300 000 ton niemieckiej amunicji chemicznej. Została ona zatopiona w Morzu Północnym, Bałtyckim i cieśninach Skagerrak i Kattegat.

Zapasy środków trujących w posiadaniu Niemiec w końcu wojny wynosiły:

iperyt siarkowy – 22 000 ton

preparaty iperytu siarkowego - 2 400 ton

iperyt azotowy – 1 700 ton

związki fosforoorganiczne (tabun, sarin) – 12 800 ton

olej arsynowy – 7 500 ton

difenylochloroarsyna – 1 000 ton

adamsyt – 3 400 ton

chloroacetofenon – 7 100 ton

difosgen i fosgen - 5 900 ton

cyklon B i nne środki trujące – 80 ton

Wymienione środki znajdowały się w amunicji takiej jak: pociski artyleryjskie (105 – 150 mm)

bomby lotnicze (50, 250, 500 kg), miny, fugasy, świece i granaty dymne.

Łącznie około 600 000 szt. Były też pojemniki: beczki, kanistry.

Wszystko to było zatapiane w Bałtyku na głębokości od 10 do 117 metrów, niektóre miejsca zatopień mają 820 – 1370 km2. Nie wszystkie takie miejsca są znane.

Tylko w polskiej strefie ekonomicznej jest takich miejsc około 16.

Od czasu do czasu amunicja ta przypomina o sobie, ogółem zostało skażonych 41 rybaków,
126 osób innych w tym dzieci, 30 osób wymagało leczenia szpitalnego.

Ostatni przypadek skażenia miał miejsce w 1997roku na kutrze Wła 206.

Oczywiście nie są to wszystkie przypadki, wiele lekkich skażeń nie zostało odnotowanych.

Na podstawie badań laboratoryjnych określono czas wydostania się substancji trujących z pojemników na 8 do 390 lat. Jest to zależne od grubości ścianek pojemników.

Niektóre oceny mówią o skorodowaniu pojemników w 70 – 80 procentach, czyli za kilkanaście, kilkadziesiąt lat może dojść do katastrofy ekologicznej poważniejszej w skutkach od katastrofy w Czarnobylu. A mogą to zruszyć prace przy układaniu rury Rosja – Niemcy.

Obecnie nie ma możliwości radykalnego rozwiązania problemu, amunicja pozostanie na dnie Bałtyku.

Dno zalega również olbrzymia ilość konwencjonalnej amunicji, min i t.p.


Przykładowe charakterystyki rejonów z zatopioną amunicją chemiczną w polskiej strefie:


Rejon 1 „Bornholm” - głębokość 70 – 105 m – bomby,amunicja artyleryjska, miny, pojemniki, kontenery z iperytem, związkami arsenowymi i sternitolakrymetorami.


Rejon 2 „Dziwnów” - głębokość 10 – 12 m. - pociski artyleryjskie z iperytem i związkami arsenowymi.


Rejon 3 „Kołobrzeg” - głębokość 65 m. - bomby, amunicja artyleryjska, miny, pojemniki, kontenery z iperytem, związkami arsenowymi i sternitolakrymetorami.


Rejon 4 „Darłowo” - głębokość 90 m. - bomby z iperytem


Rejon 5 „Hel” - głębokość do 117 m. - bomby, amunicja artyleryjska, miny, pojemniki, kontenery z iperytem, związkami arsenowymi i sternitolakrymetorami.


To tylko pięć miejsc ze znanych szesnastu w naszej strefie ekonomicznej.



W oparciu o materiały Instytutu Chemii WAT i Instytutu Chemii Akademii Świętokrzyskiej.


środa, 10 września 2008

Zarządzanie naszymi pieniędzmi.

Minęło pełnych osiem miesięcy tego roku.

Na drogi i autostrady nie zdołano wydać w tym czasie 1 miliard 113 milionów złotych, jaka jest szansa na nadgonienie tak wielkiego opóźnienia? Pozostało na to zaledwie cztery miesiące.

Zresztą opinia NIK o instytucji odpowiedzialnej za budowę jest bardzo zła, więc należałoby naprawę sytuacji rozpocząć od naprawy zarządzającego – starczy czasu?

Może drogi mamy dobre i już nic więcej nam nie trzeba?


Przypadek drugi: Olsztyn, przez te osiem miesięcy wydano z budżetu na inwestycje zaledwie 17%!


Ciekawe jak jest z tymi sprawami w całej Polsce?


Rządzi PO z PSL, czy na pewno te rządy są dobre dla Polski? Ile przez takie opóźnienia stracimy dotacji z UE?

poniedziałek, 8 września 2008

W obronie PO

Ciągle słyszę, że PO nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań wyborczych.

Zdecydowanie się z takim stanowiskiem nie zgadzam. Wywiązuje się i to może nawet z naddatkiem.

Nie w tym celu PO szło po władzę, żeby wprowadzać jakieś ułatwienia administracyjne, zreformować służbę zdrowia, zwiększyć bezpieczeństwo naszego państwa, polepszyć warunki życia szarego człowieka i emeryta, uprościć i zmniejszyć podatki.

To były hasełka dla mało kumatych lemingów, więc ich PO olało, zresztą całkiem słusznie.

Co komu po takiej bezwolnej i bezmyślnej masie wyborców poza okresem wyborów?

Przyjdą następne wybory, znowu pomacha się przed ich nosem skórką od kiełbasy i zrobią to co mają zrobić.

Więc jak widać, PO nie musi takich hasełek brać na poważnie, byłaby to zwykła strata czasu i energii.

Jednak PO obiecało wyborcom inteligentnym, acz umoczonym, że skończy z IV RP, obiecało powrót do III RP.

Czy z tego się nie wywiązuje? Oczywiście wywiązuje się, działa w tym kierunku z wielkim poświęceniem.

Skończono z sądami 24 godzinnymi, poświęcono wiele wysiłku w pognębienie ministra Ziobry,

chcą postawić przed Trybunałem Stanu ministra Jasińskiego – nie ważne, że to jest niemożliwe na co wskazuje rachunek sejmowy, ważne, że leming to łyknie.

Widmo mundurków szkolnych też oddalone ku wielkiej uciesze nuworyszy, że to trochę popsuło plany producentów? No to co? Głosowali na PO dobrze im tak!

Służba zdrowia? Ta jest przygotowywana do kręcenia lodów, czy miało być inaczej?

Miłośnicy Rosji też zostali zaspokojeni, wizyta Tuska w Moskwie, wykręcanie się od tarczy i gdyby nie Gruzja to byłoby po tarczy. Teraz sztab PO duma nad odkręceniem tej wpadki.

Obecnie majstrowanie przy kodeksie drogowym.

Jak dużo jeszcze przed nimi, znienawidzeni bliźniacy, blogerzy, RM, niezależni dziennikarze.

Więc widzicie jak pracowicie rząd spędza czas. Dożynają te watahy PiS-owskie i dożynają.

Tak się w tym zapamiętali, że brak już czasu na zajęcie się mało istotnymi sprawami, najważniejszy jest powrót do III RP, a kto wie, może nawet uda się zbudować coś takiego na kształt PRL u?

To byłoby to! Wreszcie Musty, ci co nielegalnie przejęli majątek, i cała rzesza kombinatorów mogłaby spać spokojnie.

Więc nie mówcie, że rząd PO to lenie i nic nie robią, bo bardzo ciężko pracują.


piątek, 5 września 2008

Polowanie

Przyrodą byłem zafascynowany od najmłodszych lat, a polowanie to element przyrody.

Zwierzęta drapieżne polują na potencjalne ofiary by przeżyć, Zresztą prawie wszystkie istoty żywe muszą coś zabić by żyć. Ot choćby mały zajączek pałaszując jakiś kwiatek, czy wróbelek zjadając nasionko. Więc cały łańcuch żywieniowy jak widać opiera się na mordzie.


Sam nie polowałem, ale byłem bardzo często zapraszany przez znajomych myśliwych na różne polowania. Sam nie polując miałem możliwość bezstronnej obserwacji zachowań myśliwych.

Oj różnie było z tymi zachowaniami różnie! Tam wychodziły na wierzch ludzkie charaktery,

zachłanność, brak odpowiedzialności, tchórzostwo, sobkostwo.

Były też zachowania godne pochwały, koleżeństwo, odpowiedzialność i umiar.


Z pierwszym myśliwym z jakim się zaprzyjaźniłem był leśniczy z leśniczówki w lasach przyległych do jeziora Łańsk i sławnej Lalki. Było to leśnictwo Zazdrość.

Ja miałem lat 14 on żonę i dwójkę małych dzieci. Że różnica wieku duża? To w takim środowisku bez znaczenia. Byłem świadkiem jak w jednym kółku myśliwskim młodzi myśliwi z mozołem „wlekli” ze sobą dziadka dziewięćdziesiąt letniego na wspólne polowania.


Więc ten leśniczy, malutki z krótkim wąsikiem, wypisz wymaluj Wołodyjowski, miał dubeltówkę i mógł polować, niestety nie w tych lasach.

Te lasy i zamieszkująca je zwierzyna należały do władców PRLu, nie do jakiegoś tam plebsu.


Jednak leśniczy dawał sobie radę bez strzelby (strzał mógł być usłyszany przez strażników z KBW).

Polował z psem i bagnetem! Wszystko to odbywało się cichusieńko, pies przytrzymywał młodego dziczka, „Wołodyjowski” traktował go bagnetem. Zabijał tylko tyle ile jego rodzina potrzebowała.

To były polowania najbardziej zbliżone do naturalności.


Najmilsze co mnie w tej dziedzinie spotkało, to polowanie na bagnach biebrzańskich w okolicach Lipska.

Byłem tam ponad tydzień, była łódka, spanie na Biebrzy, polowanie na kaczki i jedzenie które teraz nie jednemu zjeżyłoby włos na głowie.

Ja jednak znowu bym tak chętnie jadł, wspaniała gruba na 10 cm słonina, chleb wiejski.

To naprawdę jest bardzo smaczne. Tylko kto teraz widział taką słoninę?

No i przyroda, kryształowa woda, piękna zieleń, wspaniałe widoki, mnóstwo dzikiego ptactwa.

Oczywiście krzakówka też była!


Teraz przejdę do polowań nieco innych. Wymienię jedynie drastyczne przypadki, których byłem świadkiem.

Dzikowo koło Górowa Iławeckiego, zbiorowe polowanie na dzika, lisa.

Przez cały dzień nic, dosłownie nic, wiele kilometrów w nogach. Pieniądze wydane na transport, nagankę brak zwrotu pieniędzy! Po drodze do leśniczówki jeden z myśliwych zobaczył mysz, pewnie była chora – nie uciekała, prawie przyłożył do niej lufę i zastrzelił (raczej rozstrzelił).

Postanowili zemścić się na podrzucanym do góry starym berecie, bez skutku, strzelcy z nich byli marni.

Wtedy kolega powiedział, że ja im pokażę jak się strzela, wywołało to ogólną wesołość.

Nie wiedzieli biedacy, że ja z dubeltówką byłem za pan brat od najmłodszych lat, polował wujek i stryjek, koledzy, dość, że dużo strzelałem.

Leśniczy pewny swego postawił na kartę swoją czapkę służbową, no i ją stracił!


Myśliwi wściekli, nie potrafią już ukryć swojej złości. Wracamy ciężarowym samochodem Lublin, brak plandeki, przejmujące zimno do tego mżawka.

I raptem jest! Jest na czym wyładować swoją wściekłość. Na polu żeruje duże stado wron i gawronów.

Łomoczą w dach szoferki, kierowca zatrzymuje się.

Ptaszyska nieświadome co może je spotkać nie reagują na stojący w pobliży samochód.

Rozlega się kanonada, wprost nieprawdopodobne, wszystkie ptaki odlatują!


Nie będę pisać jak wyglądała dalsza droga, „mięsa” ile tam padło wystarczyłoby pewnie na wykarmienie średniego województwa.


Kolega był na to polowanie zaproszony, więcej pomimo zaproszeń, tam już nie pojechał.


Okolice Giżycka, znowu zbiorowe polowanie, tym razem na zające, jest grudzień, lekki mrozek, przed samymi świętami.

Wynik polowania bardzo mizerny, nie każdy ustrzelił szaraka na święta.

Wracamy, w rozproszeniu po głęboko przeoranym polu, w oddali widać duży staw, na nim w słońcu lśni czysta tafla lodu.

Myśliwi wleką się noga za nogą potykając o zamarznięte grudy, raptem wyrywa się szarak i mknie prosto na staw.

Zając zaczyna się ślizgać, nie może uciec, właściwie jest w jednym miejscu mniej więcej na środku stawu.

Myśliwi odzyskują werwę, jak sprawnie otoczyli staw! Zaczyna się strzelanina, każdy z nich widzi jedynie zająca na lodowej tafli, nie widzą siebie naprzeciwko z drugiej strony stawu.

Śrut jest obecny wszędzie, jakim cudem biedny oszalały ze strachu szarak z rozjeżdżającymi się na wszystkie strony skokami łapie wreszcie przyczepność i ucieka?

Dlaczego wszyscy myśliwi są cali?


Kolega z którym byłem na tym polowaniu nie zawsze miał takie szczęście.

Dwa razy został postrzelony śrutem, całe szczęście lekko, jedną śrucinę nosił pod skórą w wardze do śmierci, podobno na pamiątkę!

Miał też gorszą przygodę podczas polowania zbiorowego na dziki. Jego kolega myśliwy strzelił wzdłuż linii.

Mało, że złamał regulamin i zdrowy rozsądek, to strzelał loftkami, loftkami których nie wolno było stosować już od wielu lat.

Jedna z nich przeszła przez udo, uszkadzając tętnicę. Kolega upadł, sprawca zabrał się i odszedł!

Całe szczęście, że z drugiej strony stał lekarz który to wszystko widział, zatamował krew, szybko odwieziono poszkodowanego do szpitala.

Kolega potem opowiadał mi, że to wszystko nic, najgorsze było czyszczenie przestrzeliny, jak mówił „wecowano” ją bandażem przeciągając bandaż z jednej strony na drugą.

Wstawiono mu kawałek sztucznej tętnicy i dalej polował.

Na sprawie ratował kolegę jak potrafił, widać tam było solidarność myśliwską, tylko szkoda, że jednostronną.

Ale mimo takich przypadków, polowanie jest wspaniałe!


Należy jednak pamiętać, że:

Tablica z lasu miejskiego w Olsztynie, rok 1958.


wtorek, 2 września 2008

Mieszkańcy ulicy Poprzecznej

Olsztyn, ul. Poprzeczna, przechodzę przez stalową furtkę obok bramy wjazdowej, idę odwiedzić babcię która mieszka na tej ulicy już od 38 lat.


Idę szeroką aleją, z lewej strony widzę pomnik wykuty w kamieniu, a na nim naszego orła w koronie, czytam kim był mieszkaniec tej kwatery, wiele przeszedł, czarne litery na pomniku opisują jego życie, ciężkie życie.

1935 – 1939 Policja Państwowa

1940 – 1941 Lagier Kozielsk

1941 Syberia Płw. Kola

1941 – 1945 Armia Andersa

Monte Casino

Ancona Bolonia


1947 Obóz w Gdyni


Cóż PRL zapłacił jak umiał.


Idę dalej, tutaj tylko symbol, brak mieszkańców, oni zostali w nieludzkiej ziemi, kamienny pomnik, z boku kamienne tablice.



W kamieniu wykuto: 1940 Katyń, krzyż z orłem, Miednoje Charków.


Obok napis: Pamięci ponad 21 tysięcy oficerów WP, policjantów, żandarmów, żołnierzy KOP,

pracowników więziennictwa i innych zamordowanych przez stalinowskich oprawców.


Pomnik wzniesiono w 55 rocznicę mordu, dzięki staraniom Rodziny Katyńskiej i społeczeństwa.


Przed pomnikiem czyściutko, stoją świeże kwiaty, palą się znicze.


Potem pomnik wzniesiony ku czci żołnierzy AK i znowu, czyściutko, świeże kwiaty, płonące znicze.




Więc pamięć jest żywa, ktoś dba o te symbole polskości i poniesionej ofiary krwi w imię wolności Ojczyzny.


To wszystko z lewej strony alei, przenoszę wzrok na prawą stronę, tu też pomnik kamienny.




Na pomniku napis:

Funkcjonariuszom milicji obywatelskiej i służby bezpieczeństwa poległym w latach 1945 – 1948

w walce o utrwalenia władzy ludowej na terania miasta Olsztyna.

Cześć ich pamięci.


Po otoczeniu widać, że coraz mniej ludzi o nich pamięta, coraz mniej dba o pomnik..

Wkoło nie ład, stare zwiędłe kwiaty, wyblakłe plastiki. Zniczy brak, wygląda na to, że nikt już poległym funkcjonariuszom ich nie zapala.


Więc może ten Olsztyn nie do końca jest taki czerwony, jednak powoli zachodzą zmiany w mentalności ludzkiej.


Dziwne, ale nie czuję do tych co leżą pod tym pomnikiem, ani nienawiści, ani niechęci, ja im po prostu współczuję. Czy to spowodowane moim wiekiem? A może upływem czasu od tamtych chwil, nie wiem.


Idę dalej, tutaj mieszkają przeciętni zjadacze chleba, cmentarz jest stary, rosną duże drzewa, krzewy, pełno pomników, czym starsze tym uboższe.


Tutaj też wkraczają nowe obyczaje, coraz więcej mieszkańców jest skremowanych, zamieszkują albo lapidarium, albo osobliwe osobne kwaterki.



Cóż, mnie się to niezbyt podoba, wolę takie urokliwe cmentarze, pełne pomników, drzew i kwiatów.


I tak to doszedłem do babci, była zwykłą kobietą, której było dane przejść wywózkę w głąb Rosji, I Wojnę Światową, rok 1920, II Wojnę Światową, PRL, przeżyła 96 lat.

Dzielne były te polskie kobiety, czy dzisiejsze panie zdają sobie sprawę jakie trudy musiały ponosić ich prababcie? Czy też potrafiłyby sprostać zadaniom które wyznaczyła historia im poprzedniczkom?

poniedziałek, 1 września 2008

Bandyckie prawa

Bandyta napadając na sąsiada powinien spodziewać się, że będzie musiał pokryć szkody jakie spowodował u napadniętego, oczywiście wtedy gdy żyje w państwie które egzekwuje prawo.


A jak to wygląda globalnie? Okazuje się, że bardzo różnie.

Są bandyci którzy muszą pokryć straty poszkodowanym i robią to przez wiele lat, Choćby Niemcy, są niestety i inne przypadki. Szkody były olbrzymie, bandzior ma z czego wypłacić odszkodowanie, jednak nie odpowiada. Coś z tym prawem międzynarodowym jest nie tak.


Weźmy teraz taką Gruzję, bandzior rosyjski rozgrabił ile się dało gruzińskiego dobra, większość zniszczył. Zniszczył budynki, szosy, tory, broń, statki, rurociągi. Zabił wielu Gruzinów, „wyprodukował” sieroty i inwalidów.

Że tak postąpił to nic dziwnego – inaczej nie potrafi, skorzystam z modnego określenia – ten typ tak ma.


Teraz wolny świat będzie Gruzji rekompensować straty, to dobrze, pomoc jest potrzebna, trzeba ludzi nakarmić, wyleczyć, odbudować gospodarkę, postawić domy mieszkalne.

Strat moralnych nikt nie jest w stanie wyrównać..

Dobiega też głos z Brukseli, że to jest naszym OBOWIĄZKIEM, więc Moskwa nałożyła na nas jeszcze dodatkowy obowiązek, ma taką siłę czy tak durnych i sprzedajnych sąsiadów?


Popatrzmy teraz na problem z innej strony, czy tym sposobem nie jesteśmy winni napaści Rosjan na Gruzję? To my finansujemy ich bandyckie zachowanie, a może się mylę?


Kto zmusi Rosję do rekompensaty za straty które spowodowała w Gruzji?

Kto ją do tego zmusi, przywódcy państw UE to zgraja bezwolnych idiotów lub agentów rosyjskich.


Może czas zacząć rozmowy z państwami które mają chętkę na wielkie tereny Rosji?

Jeśli z naszej strony nie będzie żadnej reakcji to doczekamy się powtórki z 1939 roku i to znacznie szybciej niż mogłoby się wydawać.

Nic tylko siedzieć!

Dzięki Panu Ryszardowi Bona stałem się posiadaczem zdjęć kryminału.

I to jakiego!

Podejrzewam, że wielu Polaków odstawionych na boczny tor dzięki machlojkom w III RP, nie miałoby nic przeciwko zamieszkaniu w takim domu ze szkła.

Stefan Żeromski inne domy ze szkła miał na myśli, no ale cóż, widocznie tak ma być.


Was glaubst du, was und wo dies ist...?






























Dies ist das neuste Zentralgefängnis in Austria!


Solltest du jemals die Absicht haben das Gesetz zu brechen... tu es in Österreich!


Es fehlen nur noch der Golfplatz, der Aussen-Pool und die Liegestühle!