wtorek, 16 września 2008

Belfer Fedoryczko

Opisane tutaj wydarzenia miały miejsce w początkach lat dwudziestych XX wieku.

Miejscem ich były okoliczne wsie w pobliżu Siedlec i Lublina, a w nich szkoły.

Bohaterem jest nauczyciel, nauczyciel który miał doskonałe wyniki w nauczaniu wiejskich dzieci, niestety metody były drakońskie.

Z tego też to powodu pan nauczyciel Fedoryczno był co roku przerzucany z jednej szkoły do drugiej, i tak rok w rok.

Właściwie kwalifikował się do wywalenia, ale te wyniki w nauczaniu!


Nauczyciel który przejmował po nim klasę miał komfortowe warunki, dzieci potrafiły wszystko co było w programie, podczas lekcji była idealna cisza, słychać było przelatujące muchy.

Uczyły się bardzo dobrze, żaden z uczniów nie miał modnej dzisiaj dysleksji, ani żadnej innej dzisiejszej fanaberii.


Teraz przejdźmy do metod pana Fedoryczki, chłop był piekielnie nerwowy, może kochał dzieci

i chciał jak najlepiej, ale te nerwy!

Więc jak któryś z dzieciaków kichnął, odezwał się, czy szurgnął nogą, w jego stronę od razu leciało to co pan nauczyciel miał pod ręką, nie miało znaczenia czy to był kałamarz pełny atramentu, linijka cyrkiel, czy cokolwiek innego na co natrafiła ręka pana Fedoryczki.

Identyczna reakcja zachodziła jeśli uczeń czegoś nie potrafił, miał nieodrobioną lekcję, zapomniał ołówka czy zeszytu, był brudny.


Jeśli to trafiło ostatnią klasę szkoły podstawowej, w gimnazjum stawały się prymusami!


Moja matka miała właśnie przyjemność przejąć po nim klasę, nie mogła się nachwalić dobrego wychowania i wybitnych zdolności wszystkich uczniów, zaznaczam wszystkich których uczył pan Fedoryczko.

Jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku miło wspominała klasę po panu Fedoryczce.


Po wojnie takich nauczycieli już nie było.

Można było zostać wysłanym do kąta, poklęczeć, dostać linijką po łapie i to wszystko.


Mnie uczył w szkole podstawowej śpiewu nauczyciel co smyka używał do lepszego przyswajania materiału, kiedyś na jakimś zakutym łbie, chyba w czwartej klasie, smyczek został złamany.

Rodzice właściciela twardej głowy musieli przyjść do szkoły i odkupić smyczek.

Czy można coś takiego wyobrazić sobie dzisiaj?!


No tak, ale były to czasy, gdy uczeń nie wykłócał się z nauczycielem, nie zakładał nauczycielowi kosza od śmieci na głowę, nauczyciela szanował i cenił.


Teraz mamy metody wychowawcze wprost przeciwne, jest kodeks ucznia, uczeń może wszystko.

Złego stopnia też nie dostanie, no bo jak? Może być wtedy zestresowany, może wlać nauczycielowi,

a i nauczyciel będzie mieć gorsze wyniki z których bezspornie wyniknie, że nie potrafi przelać swojej wiedzy do opornej makówki.

Zachowuje się w szkole skandalicznie, bije młodszych kolegów, też nic nie można mu zrobić, nawet wywalić ze szkoły niema jak.

Panny z podstawówki wychowane na kolorowych pisemkach, wymalowane, niby ubrane, świecą gołymi brzuchami, a często i tyłkami na lekcjach, czy słuchają o czym mówi nauczyciel?

Może jedynie taksują koleżanki, która ma lepszy ciuch i lepiej się wymalowała? Który rodzic nuworysz sypnął większą kasą.

I tak to rośnie nam pokolenie młodocianych debili, wiedzy zero, ale zachłanność na doczesne dobra przeolbrzymia!


Tym sposobem wpadamy z jednego idiotyzmu którego przedstawicielem był pan Fedoryczko w inny, tu przedstawicielem jest lewica.

Zawdzięczamy to między innymi pokoleniu dzieci kwiatów i lewicowym „wynalazkom”.


Z dwojga złego lepszy jest ten pierwszy, przynajmniej uczeń zdobywał wiedzę.

Brak komentarzy: