Przyrodą byłem zafascynowany od najmłodszych lat, a polowanie to element przyrody.
Zwierzęta drapieżne polują na potencjalne ofiary by przeżyć, Zresztą prawie wszystkie istoty żywe muszą coś zabić by żyć. Ot choćby mały zajączek pałaszując jakiś kwiatek, czy wróbelek zjadając nasionko. Więc cały łańcuch żywieniowy jak widać opiera się na mordzie.
Sam nie polowałem, ale byłem bardzo często zapraszany przez znajomych myśliwych na różne polowania. Sam nie polując miałem możliwość bezstronnej obserwacji zachowań myśliwych.
Oj różnie było z tymi zachowaniami różnie! Tam wychodziły na wierzch ludzkie charaktery,
zachłanność, brak odpowiedzialności, tchórzostwo, sobkostwo.
Były też zachowania godne pochwały, koleżeństwo, odpowiedzialność i umiar.
Z pierwszym myśliwym z jakim się zaprzyjaźniłem był leśniczy z leśniczówki w lasach przyległych do jeziora Łańsk i sławnej Lalki. Było to leśnictwo Zazdrość.
Ja miałem lat 14 on żonę i dwójkę małych dzieci. Że różnica wieku duża? To w takim środowisku bez znaczenia. Byłem świadkiem jak w jednym kółku myśliwskim młodzi myśliwi z mozołem „wlekli” ze sobą dziadka dziewięćdziesiąt letniego na wspólne polowania.
Więc ten leśniczy, malutki z krótkim wąsikiem, wypisz wymaluj Wołodyjowski, miał dubeltówkę i mógł polować, niestety nie w tych lasach.
Te lasy i zamieszkująca je zwierzyna należały do władców PRLu, nie do jakiegoś tam plebsu.
Jednak leśniczy dawał sobie radę bez strzelby (strzał mógł być usłyszany przez strażników z KBW).
Polował z psem i bagnetem! Wszystko to odbywało się cichusieńko, pies przytrzymywał młodego dziczka, „Wołodyjowski” traktował go bagnetem. Zabijał tylko tyle ile jego rodzina potrzebowała.
To były polowania najbardziej zbliżone do naturalności.
Najmilsze co mnie w tej dziedzinie spotkało, to polowanie na bagnach biebrzańskich w okolicach Lipska.
Byłem tam ponad tydzień, była łódka, spanie na Biebrzy, polowanie na kaczki i jedzenie które teraz nie jednemu zjeżyłoby włos na głowie.
Ja jednak znowu bym tak chętnie jadł, wspaniała gruba na 10 cm słonina, chleb wiejski.
To naprawdę jest bardzo smaczne. Tylko kto teraz widział taką słoninę?
No i przyroda, kryształowa woda, piękna zieleń, wspaniałe widoki, mnóstwo dzikiego ptactwa.
Oczywiście krzakówka też była!
Teraz przejdę do polowań nieco innych. Wymienię jedynie drastyczne przypadki, których byłem świadkiem.
Dzikowo koło Górowa Iławeckiego, zbiorowe polowanie na dzika, lisa.
Przez cały dzień nic, dosłownie nic, wiele kilometrów w nogach. Pieniądze wydane na transport, nagankę brak zwrotu pieniędzy! Po drodze do leśniczówki jeden z myśliwych zobaczył mysz, pewnie była chora – nie uciekała, prawie przyłożył do niej lufę i zastrzelił (raczej rozstrzelił).
Postanowili zemścić się na podrzucanym do góry starym berecie, bez skutku, strzelcy z nich byli marni.
Wtedy kolega powiedział, że ja im pokażę jak się strzela, wywołało to ogólną wesołość.
Nie wiedzieli biedacy, że ja z dubeltówką byłem za pan brat od najmłodszych lat, polował wujek i stryjek, koledzy, dość, że dużo strzelałem.
Leśniczy pewny swego postawił na kartę swoją czapkę służbową, no i ją stracił!
Myśliwi wściekli, nie potrafią już ukryć swojej złości. Wracamy ciężarowym samochodem Lublin, brak plandeki, przejmujące zimno do tego mżawka.
I raptem jest! Jest na czym wyładować swoją wściekłość. Na polu żeruje duże stado wron i gawronów.
Łomoczą w dach szoferki, kierowca zatrzymuje się.
Ptaszyska nieświadome co może je spotkać nie reagują na stojący w pobliży samochód.
Rozlega się kanonada, wprost nieprawdopodobne, wszystkie ptaki odlatują!
Nie będę pisać jak wyglądała dalsza droga, „mięsa” ile tam padło wystarczyłoby pewnie na wykarmienie średniego województwa.
Kolega był na to polowanie zaproszony, więcej pomimo zaproszeń, tam już nie pojechał.
Okolice Giżycka, znowu zbiorowe polowanie, tym razem na zające, jest grudzień, lekki mrozek, przed samymi świętami.
Wynik polowania bardzo mizerny, nie każdy ustrzelił szaraka na święta.
Wracamy, w rozproszeniu po głęboko przeoranym polu, w oddali widać duży staw, na nim w słońcu lśni czysta tafla lodu.
Myśliwi wleką się noga za nogą potykając o zamarznięte grudy, raptem wyrywa się szarak i mknie prosto na staw.
Zając zaczyna się ślizgać, nie może uciec, właściwie jest w jednym miejscu mniej więcej na środku stawu.
Myśliwi odzyskują werwę, jak sprawnie otoczyli staw! Zaczyna się strzelanina, każdy z nich widzi jedynie zająca na lodowej tafli, nie widzą siebie naprzeciwko z drugiej strony stawu.
Śrut jest obecny wszędzie, jakim cudem biedny oszalały ze strachu szarak z rozjeżdżającymi się na wszystkie strony skokami łapie wreszcie przyczepność i ucieka?
Dlaczego wszyscy myśliwi są cali?
Kolega z którym byłem na tym polowaniu nie zawsze miał takie szczęście.
Dwa razy został postrzelony śrutem, całe szczęście lekko, jedną śrucinę nosił pod skórą w wardze do śmierci, podobno na pamiątkę!
Miał też gorszą przygodę podczas polowania zbiorowego na dziki. Jego kolega myśliwy strzelił wzdłuż linii.
Mało, że złamał regulamin i zdrowy rozsądek, to strzelał loftkami, loftkami których nie wolno było stosować już od wielu lat.
Jedna z nich przeszła przez udo, uszkadzając tętnicę. Kolega upadł, sprawca zabrał się i odszedł!
Całe szczęście, że z drugiej strony stał lekarz który to wszystko widział, zatamował krew, szybko odwieziono poszkodowanego do szpitala.
Kolega potem opowiadał mi, że to wszystko nic, najgorsze było czyszczenie przestrzeliny, jak mówił „wecowano” ją bandażem przeciągając bandaż z jednej strony na drugą.
Wstawiono mu kawałek sztucznej tętnicy i dalej polował.
Na sprawie ratował kolegę jak potrafił, widać tam było solidarność myśliwską, tylko szkoda, że jednostronną.
Ale mimo takich przypadków, polowanie jest wspaniałe!
Należy jednak pamiętać, że:
Tablica z lasu miejskiego w Olsztynie, rok 1958.
2 komentarze:
Super tekst! Wyrastasz na autentycznego mistrza istotnej prozy.
Pozdrawiam
Żartujesz sobie!
Ładnie to tak z takiego dziadka?!
Pozdrawiam
Prześlij komentarz