poniedziałek, 3 listopada 2008

Ludzie których spotkałem 3

Pan Jan

Był to człowiek przed emeryturą, pracował jako kowal w firmie budowlanej.

Jak to w tych zawodach bywa od kieliszka nie stronił. Szczycił się tym, że naukę zawodu pobierał u bardzo dobrych kowali, często powtarzał, że za jego naukę ojciec zapłacił pięćdziesiąt rubli w złocie. Fakt, był bardzo dobrym kowalem, metal w jego rękach był całkiem posłusznym tworzywem, potrafił wykuć wszystko, od podkowy do różnych liści czy kwiatów.

Jednak jak wspomniałem lubił czasem trochę łyknąć i to najczęściej w pracy.

Gdy wracał do domu lekko podcięty przychodziły mu do głowy najgłupsze pomysły.

Były to wczesne lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku, wtedy po ulicach podwórkach, chodzili ludzie ostrzący gospodyniom domowym, noże, nożyczki i tp.

Chodził taki i po Biskupcu, na plecach niósł szlifierkę przypominającą maszynę do szycia, stawiał to urządzenie na ziemi, krzyczał: „noże ostrzę, noże, nożyczki”, pedałował jak w maszynie do szycia, kamień się obracał, ostrzył, inkasował zapłatę i wędrował dalej.

Nie zawsze ta sztuka mu się udawała, czasem po tym ostrzeniu nóż był tępy jak kawał kołka.

Miał to w głowie Pan Jan, on mistrz co się zowie i taki patałach.

Przechodząc przez przejazd kolejowy, w tym miejscu bardzo szeroki, zobaczył z naprzeciwka człeka z ostrzałką na plecach.

Zatrzymał go na środku przejazdu i zaczął szukać po kieszeniach, urządzenie to było ciężkie więc ostrzący zdjął je z pleców, postawił i czekał aż Pan Jan znajdzie narzędzie do naostrzenia.

Poszukiwania trwały, przy pomrukach zaraz, zaraz, po dłuższej chwili wyciągnął z kieszeni scyzoryk i stwierdził: „to jest bardzo ostry dobrze naostrzony scyzoryk, a ja chcę żeby Pan go stępił”! Nie będę opisywać co dalej się działo i jaka litania obelg spotkała pana Jana.

Innym razem spotkał kilkuletniego syna sąsiadów, zbliżali się już do domów, wtedy Pan Jan spytał chłopaka – czy potrafisz rzucać kamieniami? Dzieciak stwierdził, że tak.

Pan Jan wyraził zwątpienie w te umiejętności stwierdził, może i jakoś rzucasz, ale na pewno w nic nie możesz trafić. Chłopczyk się zaperzył, jak to, on bardzo dobrze rzuca i trafia we wszystko co tylko zechce. Pan Jan dalej głośno wątpił w takie zdolności małolata.

Tymczasem domek sąsiada zbliżał się nieuchronnie i wtedy chłopak usłyszał: ale w to okno nie trafisz. Trafił! Posypały się szyby, było to okno sąsiada, ojca chłopca.

Takich pomysłów Pan Jan miał pełną głowę, innych już nie pamiętam, szkoda.

W pracy też miał pomysły.

W tamtym okresie mieszkałem nad biurem, do mieszkania wchodziło się długim ciemnym korytarzem, drzwi na korytarz otwierało się tak, że część korytarza była zasłonięta drzwiami.

I w tym to zakątku lubił wylegiwać się mój owczarek niemiecki, jak ktoś wchodził zasłaniał go drzwiami, zamykał drzwi i stawał oko w oko z tym przyjemniaczkiem bez możliwości wycofania się. Zwierzę to było wyjątkowo wredne w stosunku do ludzi, wszyscy to wiedzieli i pukali dotąd aż ktoś ich wpuścił, fałszywe psisko przez ten czas siedziało cicho czekając na okazję.

Dla Pana Jana nie było to tajemnicą. Po jednym głębszym zaczął mnie poszukiwać, w biurze nie zastał (byłem na budowie), poszedł do mieszkania spytać żonę gdzie jestem.

Zastukał, nikt nie odpowiedział, otworzył drzwi, wszedł, zamknął za sobą drzwi i spotkał się z psimi kłami, pies złapał za to co akurat miał naprzeciwko pyska.

Dobrze, że żona usłyszała szamotaninę i wyratowała z psiego pyska Pana Jana.

Dowiedział się, że mnie w domu nie ma i zszedł do biura, do księgowości gdzie siedziały cztery panie. Zaczął im opowiadać jakiego wrednego mam psa, który złapał go za klejnoty rodzinne i chciał je odgryźć. Panie zwątpiły w opowieść, na co Pan Jan spuścił spodnie pokazując w całej okazałości nadwyrężone klejnoty.

Mimo jego psot był bardzo lubiany, więcej takiego oryginała nie spotkałem.

Arras, specjalista od klejnotów.

Brak komentarzy: