środa, 20 sierpnia 2008

Moje spotkania I stopnia.

Po upadku Powstania Warszawskiego wylądowaliśmy w wiosce pod Częstochową – Bułesznie.

Tam też pierwszy raz przyszło mi się zapoznać z przedstawicielami kultury wschodniej.

Mieliśmy wiele szczęścia podczas powstania, że nie spotkała tam nas ta przyjemność, co prawda widziałem Rosjan w mundurach niemieckich, ale byli pod lufami żołnierzy AK, rozbrojeni i przeprowadzani w inne miejsce zatrzymania. Wyglądali całkiem normalnie, może tylko ten strach na twarzach? Nie będę pisać czym tam się wsławili, to powinni wiedzieć wszyscy Polacy.


Ale w Bułesznie miałem ich na wyciągnięcie ręki, nawet bliżej. Mieszkaliśmy w jednym pokoju.

Przyjęli tam nas gościnni gospodarze, jaka szkoda, że nie pamiętam ich nazwiska, rodziców też zapomniałem o to zapytać, teraz już jest to niemożliwe.

Udostępnili nam pokój i karmili, my nie mieliśmy nic. Tak było przez kilka tygodni, potem w tym samym pokoju dokwaterowano żołnierzy niemieckich.

Mieszkaliśmy razem w całkowitej zgodzie, Niemcy utrzymywali idealny porządek, był wśród nich też Ślązak, więc mogłem się z nimi komunikować. Może w to trudno uwierzyć, lecz było zupełnie dobrze.

Byli krótko, front się szybko przesuwał, posprzątali po sobie i szybko wycofali.


Minęło kilka godzin, wpadli Rosjanie. To była pierwsza linia przeznaczona na śmierć.

Byli to wysocy blondyni zza Uralu, wiedzieli, że idą na śmierć, zdawali sobie z tego sprawę i otwarcie mówili o tym. Część z nich mówiła po polsku. Byli tylko godzinę może dwie.


Za nimi wpadła tłuszcza już tylko rosyjskojęzyczna, ci mieli czas, oni tylko pilnowali tych pierwszych, żołnierze NKWD, oficerowie.

Pierwsze do czego przystąpili to poszukiwanie wódki, kobiet, rowerów i wszelkiego innego dobra które mogli zabrać ze sobą.

Ojciec musiał zebrać z wioski wódkę, za co dostał benzynę której nie chciał.

Benzyna została spuszczona z czołgu który podjechał w tym celu pod chałupę, cały pokój był obstawiony litrowymi butelkami z benzyną z którą nie było co robić.

Następnie wywalili z pokoju łóżka i wnieśli słomę. Rozpoczęła się pijatyka. W pijanym widzie zaczęli walczyć sami ze sobą. Nie wiem czy nie rozpoznali swoich własnych czołgów i żołnierzy, czy coś innego było przyczyną wojny Rusko – Ruskiej, dość, że straty były znaczące.

Kilku żołnierzy zabitych i wielu rannych. Z zabitymi szybko sobie poradzono, zakopano ich w rowie pomiędzy chałupą a drogą. W tych miejscach przybili do płotu czerwone gwiazdy wycięte z denek od puszek, puszki były produkcji USA z wieprzowiną (swinnaja tuszonka). Gorzej z rannymi, bo pech sprawił, że zabili też swojego wracza (lekarza).

Ranni zostali przyniesieni do pokoju i ciśnięci w słomę. Krwawili, wymiotowali, umierali.

Nikt tym się nie przejmował, życie w tej kulturze nie przedstawia większej wartości.

My też byliśmy mieszkańcami tego pokoju, więc też musieliśmy patrzeć na cierpienia i śmierć współlokatorów.

Tak było przez kilka dni, zmarli skończyli w rowie pod czerwoną gwiazdą, rannych gdzieś odwieziono.

No jeszcze była śmieszna sprawa, pomiędzy mną siedmiolatkiem, a rosyjskim kapitanem doszło do sprzeczki! Gospodyni stwierdziła, że po jakie licho zwraca uwagę na szczeniaka i otrzymała odpowiedź: Stalin was kazał kochać, to kochamy, ale niech no tylko zwolni nas z tego obowiązku!

Bardzo żałuję, lecz nie pamiętam treści sprzeczki, widać była całkiem błaha.

Przyjechali następni, oczywiście tak jak ich poprzednicy: poszukiwanie wódki, kobiet, rowerów i wszelkiego innego dobra.

Ale najciekawsze, że ta słoma w pokoju, zakrwawiona, z wymiocinami, cuchnąca potwornie, wydała się im idealna do spania i odpoczynku! Więc padali twarzą na nią i spali snem kamiennym.

Wreszcie i oni się wynieśli, my też wyjechaliśmy, pozostało tylko smutne wspomnienie.

Oczywiście słomę trzeba było wynieść, sprzątnąć pokój. Zostało w niej dużo amunicji, części broni.


Potem Ziemie Odzyskane – Olsztyn.

Przyjechaliśmy wczesną jesienią, więc wszystko co najciekawsze jeśli idzie o poznanie Rosjan już było wcześniej.

Niemniej jednak trochę jeszcze dało się poznać, że Olsztyn został zniszczony bez walk, że rabowano, gwałcono, zabijano to wiem z opowieści tych co byli wcześniej, ponieważ piszę jednak o spotkaniach I stopnia więc ten temat kończę.

Natomiast czego doświadczyłem osobiście to postaram się w miarę wiernie przekazać.

Zamieszkaliśmy w budynku czterorodzinnym, właściwie nic tam nie było. Cała klatka schodowa była porysowana, elementy drewniane były poryte scyzorykiem (bagnetem), były tam rysunki i napisy nie nadające się do publikacji.

Meble były rozbite, talerze potłuczone, wszystkie garnki były pełne ludzkiego kału, wanna była zapełniona do połowy.

Muzykalny naród rozbijał pianina i fortepiany, wywalał przez okna, z klap zbudowali przybytek z serduszkiem – po jaką cholerę? Wanna przecież była jeszcze w połowie pusta.

Książki porwane, popalone, ostało się jedynie to czego nie sposób było ukraść lub zniszczyć.


Był potem rok 1956 – nie spotkałem.


Rok 1968 mieszkam przy samej szosie, szosie którą przez dwa dni bez przerwy jechały samochody z rosyjską armią, jechały z obwodu kaliningradzkiego na Czechosłowację, czy dojechały?

Może zostały w Polsce dla pewności, a bo to wiadomo co Polaczkom wpadnie do głowy?


Całe szczęście żaden z samochodów się nie zatrzymał przed domem, widocznie nie było rozkazu.

A mało brakowało, bo jacyś dowcipnisie spili bojca w Biskupcu na skrzyżowaniu ulic, kierował on ruchem, zrobił się mały korek, całe szczęście szybko rozładowany, następny bojec okazał się bardziej odpowiedzialny.


Noce też nie były spokojne, nocami leciały samoloty transportowe, całe dwie noce.


Minęło kilkadziesiąt lat, zmienił się w Rosji ustrój, tylko ich mentalność nie uległa zmianie,

tym razem grabią, gwałcą, mordują w Gruzji.

Brak komentarzy: