przeznaczenieCzy naszym losem, życiem ktoś cały czas zarządza, ma na to czas i ochotę? W jakim celu?
Dlaczego jeden umiera nawet przed narodzeniem, inny dożywa bardzo sędziwej starości?
Zaczynam wątpić, że rządzi tym jedynie przypadek, bo czy przypadki decydujące o naszym życiu mogą się wielokrotnie powtarzać, pewnie jednak nie, czy ktoś kilkakrotnie trafił szóstkę w totalizatorze – nie słyszałem.
Ale do rzeczy.
W moim życiu było właśnie kilka trafień takiej szóstki, szóstki o wiele bardziej wartościowej niż kilka jakichś przyziemnych milionów, były to szóstki na miarę życia.
Pierwszą szóstkę miałem będąc jeszcze w wózku, rok 1939 wrzesień. Moja Matka ucieka wraz z moją siostrą i zemną w wózku (1,5 roku) z Łomży do Warszawy, już w swoim życiu miała okazję poznać Rosjan więc wolała Niemców. Po drodze pijany sołdat postanowił zastrzelić coś takiego w wózku, z trudem, ale jakoś wyperswadował mu to Żyd który wiózł nas furmanką, ciekawe, ale on też wolał towarzystwo Niemców, jak historia pokazała, niestety się zawiódł.
Zostać w Łomży nie mogliśmy, ojciec pracował w prokuraturze, matka nauczycielka , nie wróżyło to niczego dobrego.
Więc Warszawa, okupacja jak okupacja, lecz potem Powstanie.
Już samo przeżycie Powstania było nie lada osiągnięciem, ale ja kusiłem los.
Ojciec był zajęty walką, siostra też coś robiła, matka też, a ja miałem pełną labę!
Jednym z moich ulubionych zajęć było wysłuchiwanie ryku krowy, następnie szybko na ulicę zbierać spadające i jeszcze parzące w ręce odłamki pocisków. Nieraz musiałem przekładać je z dłoni do dłoni bo skóra zaczynała skwierczeć. Jak w oczach dziecka były piękne!
Lśniły całą gamą kolorów tęczy i ten połysk. W pokoju stał stolik z blatem mosiężnym, a na nim cała sterta takich pięknych lśniących i kolorowych zwiastunów śmierci z wielkim moim zaangażowaniem uciułanych.
Inni siedzieli po piwnicach, jak usłyszeli złowieszczy głos chowali się, a mimo to część ginęła.
Więc czyż nie wygrałem następnej szóstki?! Czyż nie wygrywałem jej przez 63 dni?!
Nie wiem, czy przebiegnięcie na drugą stronę ulicy pod obstrzałem km. można zaliczyć do szóstek?
Więc to zostawmy.
Olsztyn, jest rok 1945 i kilka następnych, dzieci mają tyle wspaniałych zabawek, amunicja, granaty, miny, rewolwery, karabiny, do wyboru do koloru, ilości też nieograniczone.
Więc zbieramy, rozbieramy, detonujemy, rozwalamy mury spalonych budynków, pomysłowość dziecka nie zna granic.
Części się to udaje, części nie.
Z każdej kolonii wracało kilkoro dzieci mniej do domów, jak byłem w Pieckowie to czworo, a z Fromborka nie wróciła do domu trójka dzieci, na takim turnusie było około dwudziestu dzieciaków.
A teraz moje szóstki:
Znalazłem „wspaniałą” rzecz do zabawy, miało to kształt dysku, wielkość dużego talerza,
czarne, z obu stron okrągłe aluminiowe ryflowane talerzyki, miejsce na podłączenie kabla.
Zabawa była przednia, było ciężkie więc pięknie się toczyło. Jednak ciągle myślałem co to za wspaniałe urządzenie i co będzie robić jak podłączę do prądu. Jakoś tak dziwnie się złożyło, że przez bodaj trzy tygodnie nie trafiłem na odpowiedni kabel.
Całe szczęście przyjechał stryjek, odebrano mi zabawkę która okazała się miną przeciwczołgową,
a tak było wspaniale!
To też zaliczam do wygranej szóstki.
Widać coś mnie ciągnęło do tych urządzeń co niszczą czołgi, bo następnym moim „osiągnięciem” było rozcięcie wzdłuż siekierą głowicy tz. pięści pancernej (pancerfaust).
Po co? Jak to?! Tam był trotyl, pięknie się palił, a może jakoś zdetonować też by się udało.
Więc przystąpiłem do dzieła i w pocie czoła pewnie po jakiejś godzinie rozłupałem to to, trotyl był mój!
Do dzisiaj dumam, dlaczego żyję? Może ten pocisk był montowany przez jakiegoś Polaka i dopuścił się sabotażu? A jeśli montował go precyzyjnie jakiś Niemiec, to dlaczego nie detonował?
Znowu szóstka!
Miałem kolegę z którym chodziliśmy do lasu, podczas jednej z wycieczek trafiliśmy w lesie jakiś drewniany dworek myśliwski, a w nim gniazdo szerszeni.
Co robią tacy chłopcy jedenastoletni, jak zwykle nic mądrego. Więc zaczęliśmy rozbierać gniazdo, po kawałku, podziwiając jak jest zbudowane i poszukując miodu, szerszenie łaziły po gnieździe, po nas, dlaczego żaden nas nie użądlił? Smaczku dodaje fakt, że jestem uczulony na jad, użądlenie choćby małej osy jest dla mnie poważnym problemem.
Po tym jak wreszcie zrozumiałem, że darowały nam życie, choć nie powinny, szerszenie mają u mnie pełen azyl i całkowitą nietykalność. Co roku na strychu mają gniazdo, największe miało średnicę 60 cm!
Potem była przygoda niestety dość bolesna. Byłem zawziętym żeglarzem, nie tylko pływałem, ale też remontowałem żaglówki i przygotowywałem do zimy.
Kiedyś z kolegami postanowiliśmy taką żaglówkę położyć przy brzegu. Ja stałem po kolana w wodzie i trzymałem stalowe wanty, koledzy byli na brzegu i ciągnęli za liny.
Żaglówka się pochylała, niestety nikt nie popatrzył do góry, a tam przebiegała linia elektryczna,
maszt dotknął linii. Nie mogłem wydobyć z siebie głosu, cały się trząsłem, koledzy pękali ze śmiechu co też ja wyprawiam, wreszcie któryś zorientował się w sytuacji spojrzał w górę.
Puścili linki, wyciągnęli mnie z wody, no to przeżycie pamiętam dobrze do dzisiaj.
W życiu jeszcze trochę miałem takich przygód, choćby ponad trzydzieści wypadków motocyklowych, ale myślę, że te wymienione szóstki wystarczą.
Więc zadaję sobie pytanie, po jakie licho ktoś tak dba o moje życie i w jakim celu?